Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/377

Ta strona została przepisana.

kiem i począł rzucać szybkiemi rysy w świetle lampy szkic jakiś na papier. A szkic ten, robiony z pamięci, z wzrastającej w nim potrzeby wylania się na zewnątrz tego chaosu pomysłów, co mu rozsadzał czaszkę, niebawem już nie wystarczał do przyniesienia mu ulgi. Przeciwnie to go podniecało jeszcze, aż wreszcie cały ten chaos, którego pełną miał głowę wylał się w słów potoku. Byłby mówił do ścian, zwracał się do Krystyny dlatego poprostu, że tam była!
— Patrz! oto to, cośmy widzieli wczoraj... Oh! jakież to wspaniałe! Spędziłem tam dziś trzy godziny i teraz mam już, czegom szukał, oh! będzie to coś zdumiewającego, rzecz, która wszystko zburzy, wstrząśnie wszystkiem... Patrzaj! siadam pod mostem, za pierwszy plan mam port Świętego Mikołaja z jego żórawiem, statkami, które wyładowują, z całym rojem tragarzy. Co? rozumiesz, to ten Paryż co pracuje, tak! te zuchy silne z obnażonemi piersiami i ramionami... Potem z drugiej znów strony mam kąpiele zimne, ten Paryż, który się bawi i łódka jaka, prawdopodobnie dla zajęcia środka kompozycyi; ale to nie wiem jeszcze dobrze, muszę coś poszukać, obmyślić... Naturalnie środkiem Sekwana szeroka, niezmierna...
W miarę jak mówił, wskazywał kontury silnie zaznaczone, pomazane dziesięciokrotnemi kreskami, w pośpiechu, które przedzierały na wylot papier, tyle w nie wkładał energii... Ona, aby