Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/379

Ta strona została przepisana.

wony szyld dalekiego sklepu, który zdala wydobywał się na jaw jaskrawym tonem; bliżej znów jakiś kącik zielonawy Sekwany, na którym zdały się pływać tłuste oka oliwy; tu delikatna zieleń drzewa a tam znów cała gama tonów, fasad domów szarego koloru i właściwość rozświeconego nieba. Ona uprzejmie potakiwała wszystkiemu, starała się zachwycać, unosić.
Ale Jakubek znowu zapomniał się. Posiedziawszy dość długo w milczeniu przed książką, zapatrzony w obrazek, przedstawiający czarnego kota, począł sobie nucić z cicha te słowa własnej kompozycyi:
— O! śliczny kotku! o! brzydki kotku! o! śliczny i brzydki kotku! — i to do nieskończoności, tym samym płaczliwym głosikiem.
Klaudyusz, którego raziło to brzęczenie nad uchem, z początku nie wiedział co go tak denerwuje i przeszkadza mu mówić. Potem ten frazes, ustawicznie powtarzany przez dziecko wpadł mu wreszcie w ucho.
— Czy skończyłeś wreszcie mordować nas twoim kotem! — krzyknął rozłoszczony.
— Jakubie, cicho bądź, kiedy ojciec mówi! — powtórzyła Krystyna.
— Nie, słowo daję! ten chłopak staje się idiotą... Popatrz no na jego głowę, czy on nie ma miny idioty. To doprowadzające do rozpaczy... Odpowiadaj — co ty chcesz przez to powiedzieć