tną zazdrością, mimo braku miejsca, potem patrzeć musiał jak się rozsypywały i koszlawiły dziwacznie, aż do chwili, gdzie sam brał młot do ręki i dokonywał dzieła ich zniszczenia, rozbijał w gips napowrót, aby uprzątnąć swą pracownię.
— Co? mówisz, że mamy jeszcze dwie godziny podjął Mahoudeau. — No więc zapalę jeszcze, dla ostrożności.
I rozpalając w piecu począł się uskarżać gniewnym głosem.
— A! cóżto za psie rzemiosło, ta rzeźba! Ostatni mularz szczęśliwszym był jeszcze. Statua, którą administracya zakupowała za trzy tysiące franków, rzeźbiarza samego kosztuje dwa tysiące blisko, modele, gips, marmur czy bronz, wszelkiego rodzaju koszta. I to jeszcze po to, aby zostać zapakowaną do oficyalnego jakiegoś lochu, pod pretekstem, że brak miejsca: nisze budynków państwowych stoją próżne, cokuły w ogrodach publicznych oczekują na posągi; co tam! miejsca brak zawsze. Ani sposób myśleć o pracach u prywatnych ludzi, czasami zaledwie biust jakiś, jakaś statua sklecona na prędce z dużym rabatem dla jakiejś subskrypcyi. Najszlachetniejsza ze sztuk, najbardziej męzka, tak! ale sztuka, która najpewniej doprowadza do głodowej śmierci!
— Twoja robota postępuje? — spytał Klaudyusz.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/388
Ta strona została przepisana.