Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/395

Ta strona została przepisana.

umarłą, na którą zarzucają całun, obadwaj wyszli, biegnąc już teraz. Piec syczał, wilgoć odmarzania napełniała wodą pracownię, w której stare zakurzone gipsy ociekały błotem.
Na ulicy Douai był już tylko mały Jakubek pozostawiony pod strażą odźwiernej. Krystyna, znudzona długiem wyczekiwaniem wyszła już była z trzema pozostałymi świadkami, przypuszczając jakieś nieporozumienie, — a może Klaudyusz mówił jej, że pójdzie tam wprost już z rzeźbiarzem. Poszli zatem, puścili się za nimi coprędzej, mimo to dognali kobietę i jej towarzyszy dopiero na ulicy Drouet, przed merostwem. Weszli wszyscy razem, przyjął ich bardzo kwaśno urzędnik będący na służbie, z powodu opóźnienia. Zresztą ślub cały załatwiono w przeciągu kilku minut, w sali pustej najkompletniej. Mer coś zamruczał, oboje małżonkowie odpowiedzieli sakramentalne: „tak“, głosem stanowczym, szybko, kiedy tymczasem świadkowie zdumiewali się złym smakiem sali. Wyszedłszy, Klaudyusz podał ramię Krystynie i to było wszystko.
Przyjemnie było iść pośród tego jasnego mrozu. Cała gromadka najspokojniej udała się pieszo, zwróciła się ulicą des Martyrs, aby dojść do restauracyi na bulwarze Clichy. Zamówiony był gabinet, śniadanie odbyło się bardzo serdecznie i nikt nie wspomniał słowem o prostej formalności, którą załatwiono przed chwilą, mówiono