Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/397

Ta strona została przepisana.

Jory, który zaczerwienił się ogromnie, usiłował kłamać; ale nos mu się ruszał, usta się ściągały, zaczął się śmiać bezmyślnym, głupim śmiechem.
— Oh! spotkanie. Słowo honoru! spotkanie, nic więcej; nie wiem gdzie mieszka, bo byłbym wam powiedział.
— Jakto! to ty ją ukrywasz? — zawołał Mahoudeau. — Dajże pokój, możesz ją sobie zachować, nikt od ciebie nie będzie żądał jej zwrotu.
Prawdą było, że Jory, zrywając z wszystkiemi nawyknieniami przezorności i skąpstwa, więził teraz Matyldę w jednym pokoiku. Trzymała go swoją rozwiązłością i zwolna decydował się na prowadzenie wspólnego gospodarstwa z tą kwoką, on, który brał niegdyś z ulicy kobiety, aby tylko nie potrzebować płacić.
— Ba! człowiek szuka przyjemności w tem, w czem ją znajduje — ozwał się Sandoz, pełen filozoficznego wyrozumienia.
— To prawda — odpowiedział z prostotą, zapalając cygaro.
Zasiedziano się, noc zapadała, kiedy odprowadzano rzeźbiarza, który zamierzał położyć się do łóżka zaraz. I powróciwszy do domu Klaudyusz i Krystyna, zabrawszy Jakubka od odźwiernej, zastali pracownię wyziębioną zupełnie, pogrążoną w takiej już ciemności, że długo macać musieli zanim wynaleźli lampę. Trzeba było również rozpalić w piecu, siódma biła, kiedy odetchnęli