Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/398

Ta strona została przepisana.

wreszcie swobodnie. Ale nie byli głodni, zjedli tylko resztę rosołu raczej dlatego, aby zachęcić dziecko do zjedzenia zupy; a kiedy go położyli, usiedli oboje przy lampie, tak jak codzień.
Krystyna wszakże nie położyła przed sobą roboty, zbyt wzruszona, aby mogła pracować. Siedziała z bezczynnie opartemi na stole rękoma, patrzała na Klaudyusza, który natychmiast zagłębił się cały w swoim rysunku, pojedynczym jakimś kawałku wielkiego swego obrazu, grupie robotników z portu Świętego Mikołaja, wyładowujących glinę. W jej głowie snuły się myśli tysiączne, wspomnienia, żale, wszystko to przechodziło w głębi jej nieruchomie zapatrzonych oczu i zwolna, zwolna ogarniał ją smutek nieujęty, coraz głębszy, boleść niema, co ją ogarnęła całą, pośród tej obojętności, tego bezgranicznego osamotnienia, w które popadała, tuż obok niego będąc. Był on tam zawsze wprawdzie po drugiej stronie stołu, ależ jak go czuła dalekim od siebie, wiedziała, że teraz jest tam, zawisły myślą na szczytach Cité, dalej jeszcze, w niezmierzonym, niedosięgłym obszarze sztuki, tak daleko teraz, że nigdy go już nie doścignie! Kilka razy usiłowała rozpocząć z nim rozmowę, nie mogąc go skłonić do odpowiedzi. Godziny przechodziły, ją męczyła już ta bezczynność, w końcu wyjęła portmonetkę i poczęła liczyć pieniądze.
— Czy wiesz, ile mamy na rozpoczęcie naszego gospodarstwa?