— Mój drogi, czekam cię... Przyjdź z łaski swojej, mój drogi, przyjdź się położyć.
Wybuchnął tylko klątwą. I nic już nie poruszyło się, może zdrzemnęła. W pracowni lodowe zimno wzmagało się, knot lampy zwęglony płonął czerwonem światłem; on tymczasem pochylony nad rysunkiem zdało się nie miał najmniejszego pojęcia o powolnym biegu godzin.
O drugiej przecież Klaudyusz podniósł się wściekły, że lampa mu gasła. Pozostało mu tylko tyle czasu, aby ją przenieść do alkowy, iżby się niepotrzebował rozbierać po omacku. Niezadowolenie jego wzrosło przecież, skoro zobaczył, Krystynę, leżącą na wznak z otwartemi oczyma.
— Jakto! ty nie śpisz jeszcze?
— Nie, nie chce mi się spać.
— A! wiem, to wymówka... Mówiłem ci tyle razy, jak mnie to drażni, kiedy czekasz na mnie..
A kiedy lampa zagasła, położył się obok niej w ciemności. Ona nie poruszyła się i teraz, on ziewnął dwa razy, złamany znużeniem. Oboje leżeli przy sobie, zbudzeni, ale nie mieli sobie nic do powiedzenia. On zziębnięty z odrętwiałemi nogami mroził pościel. Nakoniec po długiem rozmyślaniu bezcelowem, kiedy go już sen począł ogarniać, zawołał zrywając się:
— Co jest dziwnem niesłychanie, to to, że padając nie rozbiła sobie brzucha, oh! ten brzuch bo jakiż piękny!
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/400
Ta strona została przepisana.