Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/401

Ta strona została przepisana.

— Kto taki? — spytała Krystyna pomięszana.
— Ależ ten posąg.
Doznała nerwowego wstrząśnienia, odwróciła się, wcisnęła głowę w poduszki i zdumiony został posłyszawszy, że wybuchnęła płaczem.
— Co to? ty płaczesz!
Dusiły ją łkania, płacz spazmatyczny wstrząsał całym materacem.
— Co ci jest? Przecież ci nic nie powiedziałem takiego... Moja droga, co ci?
W miarę jak mówił, poczynał odgadywać teraz przyczynę tego wielkiego zmartwienia. Z pewnością w taki dzień, jak dzisiejszy, powinien był położyć się równocześnie z nią; ale on był niewinny, nie pomyślał tylko o tem wszystkiem. Wszakże go znała, przecież z niego takie jest bydlę, kiedy się zapracuje.
— Daj pokój, dziecko, przecież nie od wczoraj żyjemy z sobą... Tak, ty to sobie ułożyłaś tak w twojej główce. Chciałaś dziś być świeżą mężateczką, co?... Daj pokój, nie płacz, wiesz dobrze przecież, że ja zły nie jestem.
I wziął ją, ona oddała mu się, daremnie jednak obejmowali się uściskiem, namiętność już zamarła.
Pojęli to, kiedy puścili się już i kiedy napowrót leżeli już znów obok siebie, obcy sobie odtąd wzajem, z tem wrażeniem jakiejś między sobą