W tej chwili odgłos nagłego rzężenia zwraca ich głowy ku posłaniu matki, która podniósłszy się, blada jak chusta i wstrząsana dreszczem zwróciła na nich osłupiałe spojrzenie. Słyszała wszystko, wyciąga ręce i zdławionym przez wszystkie swe niepokoje głosem odzywa się do nich:
— Moje dzieci... moje dzieci....
Atak konwulsyi rzuca ją jednak na poduszki — umiera z ohydną myślą, że synowie ograbiają ją.
Wszyscy trzej padli przerażeni u stóp łóżka. Całują ręce zmarłej, zamykają jej oczy wśród łkań. W tej chwili sercom ich przypominają się odległe lata dzieciństwa, są tylko sierotami. Obraz tego zgonu jednakże wbija im się w dusze ostrzem przyszłych wyrzutów, zarzewiem mającego kiedyś odezwać się wstrętu.
Pokojówka zajmuje się przyodzianiem ciała zmarłej. Posyłają po zakonnicę, która ma siedzieć przy zwłokach. Synowie zaś biegają na wszystkie strony z zawiadomieniem władz o śmierci, z zamówieniem kart pośmiertnych, pogrzebu. Wróciwszy do domu mają po kolei czuwać przy ciele wraz z zakonnicą. W pokoju o zapuszczonych roletach zwłoki zmarłej leżą na łóżku z wyprostowaną głową, z skrzyżowanemi rękoma, z srebrnym krucyfiksem na piersiach. Świeca płonie obok. Bukszpanowa gałązka moknie w naczyniu z święconą wodą. Tak przez całą noc. Rano, ponieważ świt jest chłodny, zakonnica prosi o szklankę ciepłego mleka.
Strona:PL Zola - Jak ludzie umierają.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.