Strona:PL Zola - Płodność.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

Ale dostrzegłszy nagły niepokój i bladość Mateusza, szybko dodała:
— Już jej nic nie grozi... nie... wszak nie byłabym wyszła z domu, gdybym choć troszeczkę była o nią niespokojna... Opowiadam ci teraz, bo już ją widziałeś... Chodźmy spać... już północ dawno minęła.
Zaczęła się rozbierać, chociaż okno było otwarte, bo prócz gwiazd, nikt nie mógł jej widzieć. Zdjąwszy suknię, spódnicę, gorset, stanęła przed lustrem, by na noc spleść włosy w jeden luźny warkocz, który był tak długi, że opadał jej poniżej kolan.
Mateusz, zamiast się rozbierać, usiadł przy stole przed lampą. Wypróżniał kieszenie ubrania, wyjął pugilares, w którym miał trzy papierki stofrankowe. Przeliczywszy je, rzekł z odcieniem goryczy:
— Tylko trzy... nie pomnożyły się w drodze... Masz... kładę je w kopercie... jutro rozmienisz, spłacając nasze długi...
Ostatnie słowa nasunęły mu chęć spisania tego, co już było do zapłacenia. Wziął ołówek i zaczął stawiać cyfry na czystej stronicy w swoim notatniku.
— Zatem... dwanaście franków za jaja i za mleko... A ile jesteś dłużna rzeźnikowi?...
Maryanna, siedząc koło łóżka i zdejmując pończochy, odpowiedziała: