Strona:PL Zola - Płodność.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

Propozycja ta została przyjęta przez dzieci z okrzykami radości, porzucono czytaną książkę i chłopcy, chwyciwszy Reginę za ręce, pogalopowali z nią naprzód, podczas gdy Rózia, dążąc za niemi z tyłu, przewróciła się i jak kotek podskakiwała na czworakach.
Pozostawszy sam na sam z Maryanną, Walerya gorzko westchnęła:
— Ach moja droga jaka ty jesteś szczęśliwa, mogąc mieć takie śliczne, zdrowe dzieci bez potrzeby ograniczania ich liczby. Mnie to niedozwolone!
Maryanna, ze zdziwieniem na nią spojrzawszy, spytała:.
— Dlaczego?... Zdaje mi się, iż możesz sobie na to samo pozwolić?
— O nie! nie!... Ty masz zamiłowania pełne prostoty, małem się zadowalniasz. Twoje życie płynie odmiennie od mojego! Każdy zawczasu stawia sobie jakieś cele, więc i my mamy nasze postanowienia względem Reginy... i byłoby prawdziwem nieszczęściem cośkolwiek zmieniać w naszych projektach...
Urwała a po chwilowem milczeniu, dodała zmienionym głosem:
— Gdybym się znalazła w takim stanie, tak jak ty teraz jesteś... gdybym była pewna, że tak jest... nie wiem cobym zrobiła z rozpaczy, chybabym zwaryowała!