Strona:PL Zola - Płodność.djvu/996

Ta strona została skorygowana.

dwójkę nad brzegi rzeki, uczt jakie sprawiali sobie z owoców dzikiej morwy w głębi lasu, w tajnych niewytropionych kryjówkach. I zdawało się, że dawna ich serdeczność powróciła, daleko gorętsza, płonąca teraz, wybuchająca w pożogę, co pochłania, tak zarumienił się, tak mu błyszczały oczy, kiedy mówił o tych odległych dziejach.
— Ta biedna Terenia, z którą gniewaliśmy się śmiertelnie przez lat kilka dla tego, że któregoś wieczora wracając z uroczystości w Vieux Bourg popchnęłem ją w kałużę, gdzie zawalała sobie sukienkę... To prawda, że tej wiosny pogodziliśmy się z sobą znowu spotkawszy się niespodziewanie oko w oko tam w lasku Monval. Ależ powiedz, mój ojcze, czy to zbrodnia, jeśli czasami przyjemnie nam jest pogawędzić z sobą, kiedy się spotkamy?
Zaniepokojony gorącą obroną syna, Mateusz chciał postawić rzeczy jasno.
— Zbrodnią to nie jest z pewnością jeśli powiecie sobie wzajem: dzień dobry lub dobry wieczór. Tylko, widzisz, ludzie opowiadają sobie, że was widują o zmroku, w nocy, obejmujących się wpół a ktoś nawet utrzymywał, że widział was leżących w trawie czy w sitowiu nad Yense’ą, wpatrzonych w gwiazdy.
Potem kiedy syn zaśmiał się głośniej jeszcze, tym pięknym, szczerym śmiechem młodości, nic nie odpowiadając, ojciec ciągnął dalej poważnie: