Począł się śmiać z prostotą i dodał:
— To ty z nami pójść powinieneś.
Ale Maurycy z ruchem gorącego oburzenia puścił jego ręce. I obadwaj stali przez kilka chwil patrząc na siebie, jeden ogarnięty szałem, który porwał cały Paryż, chorobą przybyłą z daleka, fermentem złym ostatniego panowania, drugi silny swym zdrowym zmysłem i swą ciemnotą, wyrosły na uboczu, w kraju pracy i oszczędności. Mimo to, obaj byli braćmi, nici mocne ich łączyły, i było to prawdziwe zerwanie, gdy nagle gwałtowne pchnięcie tłumu, rozdzieliło ich zupełnie.
Odepchnięcie tłumu na chodnik nastąpiło w skutek pojawienia się pułku 79-go, którego zbite szeregi wysunęły się z ulicy sąsiedniej. Rozległy się znowu krzyki, ale nie śmiano zagrodzić drogi żołnierzom, których oficerowie prowadzili. Uwolniona w ten sposób sekcya 124-go pułku mogła posuwać się dalej.
— Do widzenia, Janie!
— Do widzenia, Maurycy!
Kłaniali się sobie rękami, ustępując przed fatalnością gwałtowną tego rozdziału, mając mimo to serce przepełnione sobą nawzajem.
Maurycy pierwszy nazajutrz zapomniał, wśród wypadków nadwyczajnych, jakie się pojawiły. Dnia 19 Paryż obudził się bez rządu, raczej zdziwiony niż przerażony popłochem, który porwał
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/721
Ta strona została uwierzytelniona.