Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/116

Ta strona została przepisana.

hufiec się gromadzą, jak odrywająca się chmura od gęstwiny zbitych obłoków, kiedy się jej zachce własnych lotów spróbować po niebie.
I w mgnieniu oka, rozsypawszy się na szereg długi, zaczną się wdzierać — wszyscy czarni po białym śniegu — co chwil kilka przerzedzają się: ów zniknął i śladu po nim nie masz, tamtemu głowę jeszcze widać nad śniegiem, ten potknął się i leży bez ducha; ale kto zręczniejszy, ten wspina się w górę, już zbroję na każdym rozeznać można, rysów jeszcze nie.
A ten, który drze się na czele, dziwnie szybko uwija się pośród przeszkód niebezpiecznej drogi. Skacze na zabój i uie padnie nigdy, ślizga po lodzie i bieży po śniegu, jak gdyby anioł stróż trzymał go za włosy; rzadko spojrzy pod się, ciągle oczy w cypel skały wlepia, a gdzie otchłań z boku, on nachyla się ku niej, a gdzie doły, tam nie odwraca się od nich, ale pędzi prosto i przesadza je w pędzie. W ręku trzyma szablę; towarzysze podpierają się na włóczniach i bułatach, on jeden swojej klingi śniegiem zmazać nie chce, ale wstrząsa ją nad czołem i poi w słońca promieniach. Zawój lśni mu się futrem i połyska dyamenty, kolczuga to samo; a co chwila woła na swoich ostrym, przeraźliwym głosem, każe spieszyć za sobą, szydzi z ich ostrożności, a kiedy się kto obali i zlatuje w dół, on jeszcze głośniej się urąga.
— Bądź mi zdrowa na wieki — rzekł Zarucki podnosząc się z siedzenia i przykładając rusznicę do oka; ale wnet ją spuścił w dół.
— Czas jeszcze przypomnieć się Bogu.
Przykląkł, strzelbę odsunął, pałasz złożył na ziemi, kindżał odpasał i rzucił o dwa kroki od siebie. — Słyszałem, że Zbawiciel, który dał się ukrzyżować za nasze winy, nie lubi tych, co go orężnie wzywają. — Przy nim w milczeniu uniżyła się także przed Stwórcą Maryna.