Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/134

Ta strona została przepisana.

sami ręką pociera czoło; nie łacno rozum odwołać kiedy opuści duszę, i zostawi pustkami jako świątynię, z której wyszły bogi; stoi i czeka jakby się spodziewał, że owa, którą kochał, nazad podniesie się z toni świeża i młoda, a w powtórnem na świat przyjściu zapomni o przeszłych dolach i jego miłości wysłucha.
I oczy wytrzeszcza i natęża ucho, jako strzelec w kniei. Tymczasem w około powstają hałasy, rozmaite dziwaczne, które z dołu się podnosząc, zdają się ostrzegać o niebezpieczeństwie. To jęk z oddali przylatuje, to wiatr gdzieś wpadł między kłęby śniegu 1 wzdycha jak dziewczyna; to niby skowyczenie gromady szakalów, co uciekając ku nadbrzeżom pędzi, aż tu znowu ścierają się gdzieś bryły lodu i chrobocą jak piły, nagle zahuczą jakoby wysadzone w powietrze; potem słychać szum fal wartko płynących, i wrzaski ich wściekłe w około przeszkód biją się, potem znów szumią, znać, że tamę przeparły.
A bliżej w około niego, lód się ugina i warczy, pokrywa się rysami, to dziurki się wy łupią, to cały kawał się oderwie i kołysany przez wodę tłucze o przyległe ściany, świsty wiatru się wzmagają, pomiędzy niemi gęsi dzikich z góry zlatują glosy i jastrzębi przeraźliwe krzyki; z tyłu coraz więcej gromadzi się lodu; już nie bryłami ale wzgórzami, które oblegają zaporę, co dotąd się nie ruszyła i walą w szeregach z łoskotem piorunu. Ich ostre szczyty połyskują żarem od ostatnich promieni słońca. Gdyby nie chciał nawet oddać się zagubię, już za późno; ależ on o tem nie myśli; ku miejscu, gdzie zniknęła niewiasta, wciąż dzierży oczy, ani zważa na to, co się dzieje wokoło, bojaźni żadnej twarz jego nie pokazuje; stoi gdyby wryty i nie zadrży ni razu, stoi i czeka wciąż, a w jego mózgu szaleństwo odprawuje tajemnice swoje.
Słońce zapadło w głąb, gdzieś za krańcem pustyni, pożar ogromny po sobie zostawiło na niebie; tam palą się chmury i wzbijają się dymy, a tu roz-