Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/144

Ta strona została przepisana.
Dziewczynka.

Bo całkiem wygląda jak ten biały Anioł co stoi po prawej stronie Bogarodzicy nad naszym wielkim ołtarzem — ale ty z innych stron zapewnie, tyś nigdy nie był w kościele naszym, tyś nie widział tego Anioła — (do Aligiera). Dobry wieczór — proszę cię weź te kwiatki panie!

Aligier.

Dzięki ci, dziecię — bądź szczęśliwem, dziecię!

Młodzieniec.

A zatem ja brzydki panienko?

Dziewczynka.

I ty piękny, lecz nie tak jak Anioł!

(Przechodzi).

Daj mi połowę tych kwiatów, zachowam je na pamiątkę, że proste dziewczę uczuło to samo co ja, kiedym pierwszy raz w życiu cię ujrzał — prawdę mówi, prawdę — i nie tylko lica twoje urodziwsze ale i duch twój wznioślejszy od mego. Aligier, czy pamiętasz tę pierwszą chwilę naszego spotkania? Ona mi stoi w oczach gdyby teraźniejsza —

Aligier.

I mnie również, bo od tej chwili stałem się przyjacielem twoim —

Młodzieniec.

Ot! widzę ten stary budynek, w którego salach tysiąc rówienników moich siedzi, a nauczyciele z katedr mówią do nas. Widzę te w węża załamane wschody — i zakręt ten — i wschód ten sam kamienny, na którym mi się sam objawiłeś — nie prawdaż, harde było ze mnie chłopię, choć niedorosłe i wątłe na siłach. Szedłem właśnie z domu, przechodziłem wśród nich wszystkich z dumą na czole, świadom, że mnie nie-