Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/202

Ta strona została przepisana.

Polka jest bezmiarem nieszczęścia, ubranym w nadziemski wdzięk! Nigdym nic podobniejszego do przechodzącej ojczyzny nie widział!

Aligier.

Pochlebiaj, przebaczaj, kłam sobie samemu, dziecię śmiertelne! Zwołaj namiętności i zachcianki swe, jak Car bojarów i niech ci radzą: „Najjaśniejszy Panie, tak jest“ — aż pierś własną poczynisz sobie przedpokojem pełnym dworzan podłych — i wmówią w ciebie żeś wielki, gdyś mały — żeś waleczny, gdy mdlejesz — żeś wolny, gdy zstępujesz w opętanie!

Młodzieniec.

Skąd gorycz taka?

Aligier.

Bo mi się zakochujesz w sobie samym, łudząc się, że w drugiej istocie, — i tem rozwiązujesz się sam z potęg istoty twej!

Młodzieniec.

Jakżeż powiem błyskawicy, co oblała mnie światłem: „nie świeciłaś mnie.“ Czy nie wiesz, że tajemniczo a nieodwołalnie duchy ciążą ku sobie? — w Bogu się może gdzieś znały i odnajdują się na tym świecie i znów po śmierci gdzieś będą razem! Ty wiesz o tem, lepiej odemnie wiesz!

Aligier.

Wiem może — i dla tego właśnie płaczę nad tobą! bo czyś zbadał prawa krążących tych duchów? Czy wiesz jak czasem spłynąwszy do siebie, kometą oderwanym się stają, co przez wieki wieków odbiega od środka i zwiedza otchłanie wszechświata, nim zawrócić zdoła do porzuconego słońca? Czy wiesz ile tam czyśców? a w nich ile przy wiązań żałobnych? serc pękających wciąż? grzesznych postaci porwanych