Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/210

Ta strona została przepisana.
Młodzieniec.

Co za jasność rażąca, południowa! aż skwarno mi! co za gmachy w oddali! — coraz mi bliżej do nich i one też jakby cichym wiatrem niesione, przywiane, ubliżają się do nas.

Aligier.

Poznajesz je?

Młodzieniec.

Nigdym ich nie widział!

Aligier.

Czyż ludzkość, na której łonie wzrosłeś nie dała ci wieków pamięci? czyż oczyma jej ducha wetkniętemi w duszę twą nie możesz poznać kształtów, które na tym planecie istniały, przed tysiącami lat?

Młodzieniec.

Przypomniałem, pamiętam! — ot! nadpowietrzne ogrody! a tam wystrzelone ku niebu gwiazdarnie — tu znów, świątynia olbrzymia, krużgankami okręcona. Jakiż kryształ wód! gdyby palące zwierciadła! jaka kwiatów moc — wszędzie palmy — to Eufratowy brzeg — to Babylon.

Aligier.

Czy widzisz tych w szkarłacie?

Młodzieniec.

Zgromadzonych u stóp wieży tej ? — złotem kapią im na głowach tyary — gwiazdami zasiane ich szaty. To chaldejskich wieszczbiarzów ród!

Aligier.

Słuchaj — słuchaj!

Chór Chaldejczyków.

O! czasie bez miary i granic, o! światło niewzruszone, spokojne, wszystkich świateł praojcze, jakże