Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/212

Ta strona została przepisana.
Młodzieniec.

Ten trzechstrunny, jednostajny dźwięk, boli mnie, któż tam tak przegrywa?

Aligier.

Spojrzyj na prawo.

Młodzieniec.

Za każdym dźwiękiem, zkądsiś ponury promień wytryska — niewidzialny księżyc gdzieś wszedł i podnosi się, już trzech piramid wierzchołki tleją nad pustynią — pod lasem obelisków, czarny sfinxów tłum — wszak to Memnon tam w głębi po nad światem siedzi?

Aligier.

Zważaj na bramę wielkiej piramidy!

Młodzieniec.

Pełno mar z niej wychodzi i siada każda na granitowym grobie!

Chór egipskich Kapłanów.

U nas przechowana tajemnica tajemnic. My pierwsi poznali Ciebie, któremu na imię: „Był i jest i będzie!“ Jak fale pod skałą tak czas i przestrzeń mącą się u stóp twoich! a na tych mętach dobry Ozyrys, zły Tyfon i smętna Arneryda ścigają za sobą — ich tylko widzą oczy śmiertelnych a Ciebie, nie!
Czemuż, o nieskończony Ty! wymykasz się nam? Zwolna my chcieli zepsute plemię wiecznej prawdy nauczyć, duszę odpętać od ciała by poszła radośna w niebieską ojczyznę — wszak my zachowali trupy, wszystkie trupy nasze, by lud przywykł do nieśmiertelności?
Czemuż więc teraz przybytek wstrząśniony? — przed czasem z niego wylana nauka ? Z ogromu piramid, z labiryntu skrętów Ty odchodzisz od nas ku innym stronom. Kędy słońce zachodzi, tam potęga Twoja się przenosi — tam zawiśniesz nad weselszemi ludy — a my tu w goryczy wyschniem, my najstarsze syny Twoje!