W drogę i ty sławo, stary orle wypchany w piekle, zdjęty z pala kędy cię strzelec zawiesił w jesieni — leć i roztocz skrzydła, wielkie, białe od słońca, nad głową poety.
Z naszych sklepów wynijdź spróchniały obrazie Edenu, dzieło Belzebuba — dziury zalepim i rozwiedziemy pokostem — a potem płótno czarodziejskie zwiń się w chmurę i leć do poety — wnet się rozwiąż naokoło niego, opasz go skałami i wodami, naprzemian nocą i dniem. — Matko naturo, otocz poetę!
Jeśli dotrzymasz przysięgi na wieki, będziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.
Pamiętajcie na to.
Zstąpiłem do ziemskich ślubów, bom znalazł tę, o której marzyłem — przekleństwo mojej głowie, jeśli ją kiedy kochać przestanę.
Jakżeś mi piękna w osłabieniu swojem — w nieładzie kwiaty i perły na włosach twoich, płoniesz ze wstydu i znużenia — o wiecznie, wiecznie będziesz pieśnią moją.
Będę wierną żoną tobie, jako matka mówiła, jako serce mówi. — Ale tyle ludzi jest tutaj — tak gorąco i huczno.