Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/284

Ta strona została przepisana.
Ogród przy świetle księżyca. — Za parkanem kościół.
Mąż.

Od dnia ślubu mojego spałem snem odrętwiałych, snem żarłoków, snem fabrykanta niemca przy żonie niemce, świat cały jakoś zasnął w około mnie na podobieństwo moje — jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma się narodzić, myślałem o mamce.

(Bije druga na wieży kościoła).

Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, garnące się pod myśl moją — słuchające natchnień moich, niegdyś odgłos nocnego- dzwonu był hasłem waszem.

(Chodzi załamuje ręce).

Boże, czyś Ty sam uświęcił związek dwóch ciał; czyś ty sam wyrzekł, że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną od siebie, pójdą każda w swoją stronę, i ciała gdyby dwa trupy zostawią przy sobie.
Znowu jesteś przy mnie — o moja — o moja, zabierz mnie z sobą —jeśliś złudzeniem, jeślim cię wymyślił, a tyś się utworzyła ze mnie i teraz objawiasz się mnie, niechże i ja będę marą, stanę się mgłą i dymem, by zjednoczyć się z tobą.

Dziewica.

Pójdzieszli za mną, w którykolwiek dzień przylecę po ciebie?

Mąż.

O każdej chwili twoim jestem.

Dziewica.

Pamiętaj.

Mąż.

Zostań się — nie rozpraszaj się jako sen. — Jeśliś pięknością nad pięknościami, pomysłem nad wszystkiemi myśli, czemuż nie trwasz dłużej od jednego życzenia, od jednej myśli?