Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/285

Ta strona została przepisana.
(Okno otwiera się w przyległym domu).
Głos kobiecy.

Mój drogi, chłód nocy spadnie ci na piersi wracaj, mój najlepszy, bo mi tęskno samej w tym czarnym, dużym pokoju.

Mąż.

Dobrze — zaraz.
Znikł duch, ale obiecał że powróci, a wtedy żegnaj mi ogródku, i domku, i ty stworzona dla ogródki i domku, ale nie dla mnie.

Głos.

Zmiłuj się — coraz chłodniej nad rankiem.

Mąż.

A Dziecię moje — o Boże!

(Wychodzi.)

Salon — Dwie świece na fortepianie. — Kolebka z uśpionem dzieckiem w kącie. — Mąż rozciągnięty na krześle z twarzą ukrytą w dłoniach. — Żona przy fortepianie.
Żona.

Byłam u Ojca Benjamina, obiecał mi się pojutrze.

Mąż.

Dziękuję ci.

Żona.

Posłałam do cukiernika, żeby kilka tortów przysposobił, boś podobno dużo gości sprosił na chrzciny — wiesz — takie czekoladowe z cyfrą Jerzego Stanisława.

Mąż.

Dziękuję ci.

Żona.

Bogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrządek, — że Orcio nasz zupełnie chrześcianinem się