Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/335

Ta strona została przepisana.
Leonard.

Do mnie, do mnie, o rozkoszo moja — córo wolności. — Ty drżysz w boskim szale, natchnienie ogarni mą duszę, słuchajcie wszyscy — teraz wam prorokować będę.

Mąż.

Głowę pochyliła, mdleje.

Leonard.

My oboje obrazem rodu ludzkiego, wyzwolonego, zmartwychwstającego— patrzcie — stoim na rozwalinach starych kształtów, starego Boga. — Chwała nam, bośmy członki Jego rozerwali, teraz proch i pył z nich, — a duch jego zwyciężyli naszemi duchami — duch Jego zstąpił do nicości.

Chór niewiast.

Szczęśliwa, szczęśliwa oblubienica Proroka — my tu na dole stoimy i zazdrościm jej chwały.

Leonard.

Świat nowy ogłaszam — Bogu nowemu oddaję niebiosa. Panie swobody i rozkoszy, Boże ludu, każda ofiara zemsty, trup każdego ciemięscy, twoim niech będzie ołtarzem; w oceanie krwi utoną stare łzy i cierpienia rodu ludzkiego, życiem jego odtąd, szczęście — prawem jego, równość — a kto inne tworzy, temu stryczek i przekleństwo.

Chór mężów.

Rozpadła się budowa ucisku i dumy, — kto z niej choć kamyczek podniesie, temu śmierć i przeklęstwo.

Przechrzta (na stronie.)

Bluźnierce Jehowy, po trzykroć pluję na zgubę wam.

Mąż.

Orle, dotrzymaj obietnicy, a ja tu na ich karkach nowy kościół Chrystusowi postawię.