Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/404

Ta strona została przepisana.

Zerwał się z łoża i kroczy gwałtownemi kroki. — Darmo siedmdziesiąt zim przeciągnęło mu nad głową, on dumny dotąd! on nie odgadł tajemnicy życia! — odmęt zgrozy, zemsty, wahań, postanowień wplótł mu serce na koło męki. — Króla i zięcia i siebie przeklina — lecz nie pęknie serce zanim wzejdzie pierwszy promień słońca!


Wreszcie styrane ciało padło na krzesło o złoconych poręczach i herbach. — Zniżyły się ramiona, opuściły nogi — oko odsłonione, martwe, wlepiło się w przeciwległą ścianę. — Choć nie rusza ustami, wciąż mu się zdaje, że własny głos słyszy — choć leży w odrętwieniu, wciąż mu się zdaje, że zamku przebiega komnaty, aż stanie w sali godowej i znów ujrzy młodzieńca siedzącego wśród zgrai. — „Precz mi stąd, książę przybyłe z obcej ziemicy. — Przodki moje! powstańcie z grobów, otoczcie go rzędem. Czarny hetmanie, wytrąć mu puhar z dłoni, ty kardynale rzymski, wymów nad nim klątwę rozwodu!“ I słychać szelesty stóp umarłych ciągnące od zamkowej kaplicy. Rozwarły się na wścież ogromne podwoje — wchodzą wywołani. — Pan młody porywa się do szabli, a drugą ręką pije do umarłych. — Wtedy sam starzec szuka miecza, rzuca się ku mieczowi oddalonemu, wiszącemu na ścianie — prosi się Boga, by prędzej do miecza się dostać — na klęczkach się wlecze i pada i znów się wlecze, aż spotka kardynała w purpurze zblakłej od wilgoci podziemiów. Ten mu rękę zimną przyłoży do czoła i rzecze: „Co ksiądz raz związał, tego człowiek nie rozwiąże na ziemi.“ — I znikły cienie — i rozwiała się sala biesiad i znów on się widzi w własnej sypialni, na tem samem krześle — głucho, pusto, straszno — w tej chwili druga uderzyła na zegarze wojewodów!