Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/56

Ta strona została przepisana.

duszy sen, którego w połowie się zapomniało, a w drugiej połowie nie jasno się pamięta.
Agaj-Han ręką zdrową dobył kindżału i oddalił się w bok, gdzieś przepadł w rowie.
Z krzaków powstali męże, z najbliższego wyskoczył rycerz w zbroi i ledwo krok postąpił naprzód, już schylił głowę przed Maryną; aliści nie takiem przywitaniem tylko: znać, że pragnąłby ją pozdrowić; nie wiedzieć, co go wstrzymało, może towarzysze, którzy rzędem za nim stanęli.
Rozmawiał po cichu z nią; w poruszeniach jego przebija radość namiętna; ona, nie spuściła nic z głosu, ni z obyczaju pani; po chwili przywiedli mołodcy dwa konie; poddał jej ramię mąż, ona strzemię chwyta.
W tej chwili krzyk przeraźliwy, nieludzki, podobny mięszaninie z wilczych skowyczeń i nocnego ptasiego pisku, przeleciał powietrze; wnet po nim zawarczał kindżał i utkwił w pancerz męża, pełnią księżyca oblany. Znać, iż długą drogą znużony, głęboko wwiercić się nie zdołał. Sahajdaczny go bowiem strącił na ziemię ze zbroi, jakby pająka lub pszczołę, w milczeniu, z uśmiechem pogardy.
Nie odstępując zdumionej Carowej, gwizdnął na mołodców — oni się rozbiegli, ale nim doskoczą rowu, już bieży po smugach człowiek, który w cieniu murów się oddalił, i dopiero wyszedł na czyste, kiedy go już dognać niesposób, bo ich daleko ma za sobą, i co chwila susami ranionego jelenia jeszcze dalej osadza się od nich.
Więc jęli z powrotem do wodza, wódz wyskoczył na siodło. Uzdę Carowej obwiązał na około ramienia i puścił się z nią stepowym lotem.
Biegną, biegną, przy księżycu, wiosenną nocą, nie na pobitej drodze ni po gładkiej ścieżce, ale między parowy, doły i chrusty; czasami kłąb śniegu rozbiją podkowy, a on z dołu w górę lunie białym tumanem; czasami o głaz uderzą, a głaz ogniem się od-