Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/95

Ta strona została przepisana.

Na te słowa dreszcz porwał wszystkie członki Tatara, kolana zgięły mu się ku ziemi, sto rozmaitych wyrazów weszło mu i znikło na licach: głos jego dotąd ciągły, dźwięczny, osłabł teraz i przerywa się co chwila.
— Nie bój się — niechaj mi się pokaże jako huryssa wśród pustyni — ona rajską rosą oblana, rajskie wonie w około niej płyną — piasek — śnieg — tumany — ona krzewem róż Edeńskich wśród głuchej puszczy, nad solnem jeziorem co dysze pod białą skorupą — przebrzydła owa okolica i rumak pieni się od strachu i jeździec nie dotrzyma siodła przed okropnością obrazu. Natura w dzikości swej dzieci swoich się wyrzeka — patrz — trupy leżą na zwirze — ot! sama podusiła swe dzieci! ale ani mój koń, ani ja nie zginę. — Jej wzrok nie będzie mi gwiazdą, jej głos harfą w pustyni — może i to być, że oboje przepadniem na wieki — polegaj na mojem słowie — przywlekę ci ją za włosy — polegaj — do Astrachanu — do pałacu twego — z szczerego jedwabiu jej pukle — przysiągłem.
Ani zadrgnął żaden rys na twarzy Horbrokowa, ale słuchał uważnie, bo chciał podejść młodzieńca i wyrozumieć jego tajemnice.
— Nuradynie, nie przy wszelakich zmysłach zastaje cię pierwszy dzień twej wyprawy, wracaj pod namiot swój i legnij; kogo innego poślę na brzegi Jaiku.
Zgryzł sobie wargę Nuradyn, znać w nim żal, iż popuścił cugle językowi, a zatem przybierze barwę spokojności i zarazem uszczypliwym przekąsem usta nastroi:
— Czasami się zdarza, iż mnie żarty porwą. Zawżdy niebezpieczne wycieczki i błędy zaczynam od tego; bądź zdrów, Wojewodo, o mojej wierności nie wątp i chwili, nie poznałeś się na mnie. — Lica jego w tej chwili cechę obojętności przywdziały, znikło