dną chwilkę odetchnienia. On nie raczył im odpowiadać, a co chwila jedne padały w ogień wnętrzny kopalni, a drugie równie okute i umierające na ich miejsce wschodziły. Zdało się młodzieńcowi, że rysy niektórych widział gdzieś dawniej na powierzchni ziemi, lecz błyskawice przesłoniły mu ich twarze — szum topniejących kruszców zagłuszył ich jęki blask równy pogodzie pustyni wszystko zalał i pokrył — Wtedy bramy spiżowe zawarto, a pan życia i śmierci odchodząc, rzekł: „O dwunastej bądź w sali tronowej — tam zasiądziesz do biesiady przy mnie.“
Teraz gdziekolwiek udał się młodzieniec, witały go tłumy okrzykiem. — Byli i tacy, którzy mu rękę całowali za to, że dotknęła się dłoni ich pana. Pytali się jakie pieśni lubi, i wnet muzyka je grała — przynosili mu słodkie w czarach przejrzystych napoje. — On dziwił się i gardził zrazu, potem spojrzał dumnie i rozkazywać zaczął.
W prześlicznej ustroni, wśród pachnących krzewów, na aksamitnych kobiercach spotkał pan zamężnych i hożych dziewic grono. — Ledwo wszedł, one go otoczą; każda go wita różanym uśmiechem, każda mu szepce do ucha w przelocie, i rzuca kwiatami na niego. — Gorączką nabiegły mu lica, uczuł że zdołałby w zamku wroga być szczęśliwym i to uczucie jak piorun strzaskało mu serce. — Ucieka — one gonią za nim szumiąc powiewnemi szaty. — Przez dwie długie tej nocy godziny widziałem jak splątany, pomięszany, walczący, prosił się czasami Ojca niebieskiogo o siłę i cnotę, to znów w rozpaczy przebiegał sale godowe i szukał broni, by pchnąć się w piersi, — ale nie znalazł jej nigdzie! — Były inne w których, odwróciwszy się do czarownych postaci, przeklinał je i lżył, rozdzierał ich muślinowe przesłony i deptał nogami. One płacząc i korząc się wołały: „O raz, raz tylko powiedz, że jedną z nas kochasz! wreszcie krzykną w obłąkaniu: „kocham!“ — Porwał w objęcia cudzego
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/237
Ta strona została przepisana.