Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/94

Ta strona została przepisana.
Kornelia.

To on — to Symeon!

Irydion.

A tam dalej tysiąc podobnych jemu drży z niecierpliwości i czekają na mnie.

(Zrywa jej welon.)

Pryśnij, obsłono duszy mojej!

(Porywa ją w objęcia.)

Usta, zostawcie na tem bladem czole obietnicę lepszego losu!

Kornelia.

Ach! wraz z tobą na wieki potępiona jestem!

(Mdleje.)
Głos.

Spieszaj, spieszaj!

Irydion (bierze hełm i oręż, potem wraca i nachyla się nad nią.)

Nie, ty nie umarłaś?

(Przyciska ją do piersi.)

Obudź się na twardym pancerzu męża, obudź się, Kornelio! Masynisso! bądź mi przeklętym jeśli jej zguby nie odkupisz mi zwycięstwem!

Kornelia.

Kto woła?

Irydion.

Ten, o którym powiedziano, że przyjdzie i pokona dumnych!

Kornelia.

Widzę nareszcie, widzę ciebie. — Ty raczyłeś dotknąć się oblubienicy twojej. — Długo czekałam...

Irydion.

Podnieś głowę — rozedrzej wzrokiem te sklepienia. Tam wybrani śpiewają Hymn tryumfu. — Zmartwychwstań!