Mnie krok leniwy ognuśniałych zdarzeń,
Co wyrwał z serca nadziei nadzieję!
Jam pił zanadto z krynic mętnych łzami,
Za dużo trumien przeszło mi przed wzrokiem.
„Czekaj“ świat wołał. Rok ciągnąc za rokiem
Świeżemi codzień witał mnie trumnami!
Wszystko, com marzył, w ziemi pogrzebałem,
Snów moich krzyże sterczą tam na błoniach,
Gdzie blade jeźdźce śpią przy śpiących koniach,
Z orłem na piersiach, sennym, krwawym, białym!
Gdzie leżą w popiół rozsypane chaty,
A w bagnach rosną, niezabudek kwiaty,
I czajka woła jak wprzódy na dzieci,
I słońce cicho nad równiną świeci!
O pójdźcie, pójdźcie przez rodzinne sioła,
Przez łąk moczary i przez zbożów łany,
Tam w kłosie każdym szemrzą ziemi żale,
Tam lilia polna o zemstę zawoła.
Zimny rozsądek w tobie się opiera,
Wierzę, że w sobie karmię solitera,
I mnie zarzucasz na kształt jakiej kaźni,
Że noszę w mózgu tęczę wyobraźni.
Mówisz: tam w mózgu robak twój prawdziwy,
Złudzenie, mara, co ci na przemiany
W białe kamelie przetwarza pokrzywy,
Wiejskie w chór duchów przemienia organy.
Ale też znowu, gdy się pchła urodzi,
Na ogrom słonia ci tę pchłę rozwodzi,
I dniem i nocą wiecznie ściga ciebie
Piekłem na ziemi i piekłem na Niebie!
A zatem twierdzisz, że imaginacya
Dobra — lecz tylko w poezyi waryacya,
Co, jak się tylko tu w życiu rozplemi,
Choć piękna w Niebie, jest śmieszną na ziemi!
O nie rozdzielaj tak ziemi od Nieba!
Jeden Duch tylko wszędzie wre i żyje,