Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/145

Ta strona została przepisana.

i o tamtym. To mówiąc, nagle odwrócił głowę i obejrzał się z mimowolnem przerażeniem na wszystkie strony, tak jak gdyby Mestwin go mógł słyszeć,


ROZDZIAŁ XIV.
Lecz w piersiach jego piekło zawrzało,
Zawrzała zemsty chęć wściekła,
Gdy się cofnąwszy z postacią śmiałą,
Te dumne słowa wyrzekła.
Niedość, że ciężką znosiłam mękę,
Że jeszcze zuchwały zbójca
Śmie mi zbrodniczą podawać rękę.
Zbrodniarz.

Wprowadzimy teraz czytelnika do jednej z komnat zamku księcia Zbigniewa, dotąd mu nieznanej, chociażeśmy go często i może aż do znudzenia, po nim wodzili.
Żeby oznaczyć jej położenie, wypada powiedzieć, że wszedłszy na schody krążące się u wieży zachodniej, dosyć długo trzeba było iść niemi, nim się dostano do ciasnej galeryi oświeconej teraz rzadkiemi pochodniami, których migające się światło z trudnością się przedzierało przez nocne ciemności. Przy końcu tej galeryi widziano wyniosłe drzwi, nad któremi zakrzywiało się sklepienie, a za ich otwarciem okazywała się wzwyż wspomniana komnata, do której opisu przystępujemy, o ile nam tego dozwolą mdłe i słabe promienie samotnej lampy stojącej na długim stole, zajmującym cały środek pokoju. Kamienna posadzka dźwigała liczne siedzenia czarnem obite suknem, i kilka szaf żelaznemi obwarowanych kratami, zza których lśniły się oręże wszelkiego rodzaju. Spoczywała tam bowiem polska szabla i francuska szpada, angielski topór i włoski sztylet, ciężki pancerz niemiecki i lekka kolczuga południowych krain, strzały śmierć niosące zdaleka i włócznie zblizka rzucone,