Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/151

Ta strona została przepisana.

Odpowiedź ta rozjątrzyła Mestwina. Miał jednak dosyć siły do wstrzymania gniewu i znów mowę zaczął, ale już mocniej i dotkliwym głosem.
— Ważne zaiste! ważne przedmioty i sprawy znagliły mnie do odwiedzenia cię, pani. Nie bądź tak porywczą i wysłuchaj człowieka, któryby całą swoję krew wylał dla ciebie.
Podniosła wtenczas oczy Hanna i z największem podziwieniem, pierwszy raz odkąd poznała Mestwina, nie spostrzegła na jego ustach szyderczego uśmiechu. Wnosząc po tej odmianie, że prawdę powiada, z obawą, go się pytała o wyjawienie tajemnicy.
— Każ najprzód, piękna Hanno, odejść tej slużebnicy.
Te wyrazy oburzyły księżnę i żywo przerwała je rycerzowi.
— Wśród tych samotnych murów i niebezpieczeństw codzień grożących, znikają różnice stanu; Katarzyna tyle razy swoje przywiązanie mi dowiodła, że raczej wypadałoby ci ją przyjaciółką niż służebnicą nazywać.
— Pomyliłem się, — odparł Mestwin — racz przebaczyć pani, ale cię jeszcze raz upraszam, byś kazała oddalić się tej przyjaciółce.
— Czyż o Zbigniewie masz mi mówić?
— Przynajmniej o rzeczach tyczących się mego pana i księcia.
— Odejdź więc, Katarzyno, — rzekła księżna, i z bijącem od bojaźni i miłości sercem, porwała się z krzesła i zbliżyła się do Mestwina, czegoby nigdy w innym nie uczyniła razie.
Milczał rycerz dopóki zupełnie odgłos kroków odchodzącej córki Gierdy nie ucichł, a wtenczas ująwszy rękę Hanny, wyrzekł:
— Przysiąż na wszystkie świętości, przysiąż na ewangelię, że nikomu nie powtórzysz słów usłyszanych ode mnie.