Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/162

Ta strona została przepisana.

chwalca, że nie rząd hetmański, ale szlachetne serce pierwszeństwo nadaje.
— Przynajmniej odejdźmy od tego motłochu — rzekł Sieciech, i zsiadłszy z konia, oddalił się na stronę.
Wolimir poszedł za nim, rozkazawszy pod karą śmierci robotnikom, aby się nie ważyli zbaczać od rozkazów przez siebie danych.
Przybywszy nad błota, w których przed chwilą tak się Wolimirowi powiodło, stanął wojewoda, dobył szabli i natarł na sokolnika, który złożywszy ptaka na murawie, odbił mieczem żelazo przeciwnika.
Na nieszczęście wyszło Sieciechowi, że zapomniał spuścić przyłbicy. Za drugiem zwarciem się albowiem, sokół Wolimira, podobny do starożytnego kruka co ocalił rzymskiego bohatera, porwał się z ziemi i rzucił na szyszak wojewody. Stamtąd dopiero, szpony w czoło jego zatopił i skrzydłami oczy mu zasłonił Zmieszany Sieciech broniąc się jedną ręką, darmo drugą chciał odrzucić nowego przyjaciela.
Nie korzystał Wolimir z tak nadzwyczajnego wypadku, i przez chwilę z uśmiechem przypatrywał się tej dziwnej walce, a potem zagwizdnął. Natychmiast posłuszny sokół opuścił Sieciecha i przyleciał do pana. Wtenczas wojewoda podał rękę Wolimirowi z Moskorzewa.
— Mogłeś mnie z łatwością zabić. Umiem ocenić twoję wspaniałomyślność i winszuję ci tak przywiązanego sługi, do którego jest mało ludzi podobnych.
— Zapomnijmy — odparł Wolimir, głaszcząc sokoła — o tem co się stało. Obaśmy się niewczesnym unieśli zapałem, a teraz wróćmy do zgody. Nie odrzucę rad twoich, choć sam wiele turniejów widziałem i nie jednym wieńcem ozdobiły się moje skronie.
— Dobrze, — rzekł Sieciech — ale przybyłem z obozu w zamyśle dowiedzenia się od ciebie nazwisk sędziów turnieju.