Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Wielką miał przewagę wojewoda, na świeżym siedząc koniu, i zaraz też za pierwszem zwarciem upadł rumak Jordana, a rycerz ledwo mógł się zpod niego wydobyć. Rzucił wtenczas Sieciech niepotrzebną kopię, z konia zeskoczył i cichym rzekł głosem.
— Wyzywam cię na śmiertelny pojedynek.
— Gotów jestem, — odparł Jordan — choć nie po temu miejsce — i dobywszy miecza, zastawił się od potężnego zamachu wroga.
Rozległ się po równinie okrzyk oburzenia i trwogi, król powstał i chciał przemówić, ale nie miał dosyć mocy, Wszebór cisnął buławę między walczących, ale to nie nie pomogło, a nikt nie śmiał rozdzielając rycerzy nadstawiać się ich ciosom. Potykali się więc z sobą wśród mnóstwa przerażonego ludu, wśród jęku i płaczu niewiast, zapomniawszy o własnej powinności i uszanowaniu, królowi należnem. Wtem Jordan słabiej zaczął odpierać napad Sieciecha, utraciwszy siły w tylu potyczkach, napróżno starał się ich ostatki podżegnąć wspomnieniem na chwałę i na zagrażające niebezpieczeństwo. Rana odebrana w piersi, jeszcze bardziej moc jego zwątliła. Wkrótce potem wojewoda krakowski oderwał mu szyszak ze skroni, i w obnażone czoło siekł pałaszem. Tarcza Jordana padła obok potrzaskanego hełmu, zawróciła się głowa, oczy nie mogły już rozpoznać nacierającego coraz bardziej wroga; nareszcie przykląkł na piasku i uchwyciwszy oręż w obie ręce, starał się ocalić życie, które upływało w krwi potokach, zbroję jego i miejsce, gdzie walczył broczących. Wtenczas Zbigniew widząc blizki zgon tak dzielnego męża, chciał mu na ratunek pobiedz, a kiedy ojciec go nie puszczał, stanął z szybkością błyskawicy na poręczach tron otaczających, i stamtąd rzucił się na dół. Trzeba było uwagi i całego uniesienia księcia do tak rozpacznego czynu, a zarazem szczęścia zawsze mu prawie towarzyszącego, żeby po nim ocalał. A jednakże choć dość