Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/198

Ta strona została przepisana.

z napół spalonych dłoni wypuścili żelaza. Strąceni z wysokich murów rycerze roztrącali się o kamienie na dole leżące, a grad pocisków bezustanku leciał na strwożone szeregi. Ze wszystkich stron napadane hufce traciły odwagę, walka nierówną się stała i znak odwrotu nareszcie dowiódł ciężkich strat i przewagi nieprzyjaciół Mestwina.
Podobne codzień odbywały się boje, a zawsze odparci na końcu oblegający, z odrodzonem męstwem i nową stałością nazajutrz wracali. Zbigniew sił powoli nabierał, ale jeszcze po dwóch tygodniach nie mógł wystawiać się na niebezpieczeństwa, którychby nie był zdolnym odeprzeć. Widziano go jednak niesionego czasem na rękach wiernych żołnierzy; zasłoniony ich puklerzami, odwiedzał mury, opatrywał stanowiska i dawał rozkazy. Za słaby jeszcze na dźwiganie ciężkiej zbroi, nosił czapkę z białemi pióry i lekką kolczugę, a wypuszczone nań strzały jak gdyby z uszanowaniem naokoło padały. Tak więc bohater wyrywał się jeszcze z objęć śmierci dla bronienia żony, i zjednania sobie nieśmiertelnej chwały.
Jednego wieczora po ustąpieniu nieprzyjaciół, kazał zawołać Mestwina i spierając się na łożu, zapytał:
— Czyś nie strudzony?
— Jeszczebym gotów walczyć — odparł rycerz.
— A więc przygotuj się do walki — zawołał książe. — Jak tylko noc pokryje Niebo, z dobranymi wojownikami podejdź ich obóz, a niech wtenczas noc się w dzień zamieni. Nie chcę byś im wszystkie spalił namioty, część tylko obejmij płomieńmi. Ja zaś wyjdę na wieżę i patrzeć będę na ten obraz, bo jednostajność teraźniejszego życia nudzić mnie zaczyna. Trzeba takiego widoku na wyrwanie mnie z słabości, na przywrócenie utraconej mocy.
— Już oddawna — rzekł rycerz — o tem myślałem. Dziękuję ci, książe, że taką sprawiasz mi zabawę. Na Boga, na kilka mil wokoło rozjaśnię okolicę.