Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/251

Ta strona została przepisana.

kież płomienie mogły rozżarzonym w jego piersiach wyrównać? jakiż piorun zastanowić, kiedy tak okropny cios spadł na jego głowę. To przechadzał się szybko, to kładł się na łoże, odpiął pas żelazny, zrzucił pałasz, zdjął rękawice, bo mu wszystko ciężyło, Hanna i Mieczysław wciąż przed nim stali. Rzucał się czasami pierwszej do nóg, drugiemu sztylet w piersi zatapiał, poglądał ponuro na żonę, to znów zapomniawszy o jej zdradzie, ściskał ręce, całował w usta, ale znikome postacie usuwały się myśli goniącej w niezmierzonem polu, którego już nie ograniczał rozsądek. Złudzenia coraz nowe następowały, i stawiając go na szczycie rozkoszy i szczęścia, chwilą potem w bezdenną strącały przepaść, a jednak dźwigała się jeszcze z niej dzielna dusza, i ten umysł choć przywalony ogromem rozpaczy, w samem pomieszaniu i szaleństwie jeszcze był wielkim.
Wtem zakręcił się klucz w drzwiach żelaznych. Błysnęła pochodnia i zbrojny ukazał się Mestwin. Jak tylko Zbigniew otwarte wnijście zobaczył, bez zbroi, bez oręża wybiegł z pokoju i pędem błyskawicy poleciał do komnat żony.
— Hanno! Hanno! — zawołał.
Nikt nie odpowiedział i dalej mówić nie mógł. Wtem spojrzał na łoże i nowa nadzieja zajaśniała w oczach. Zbliżył się, rozemknął zasłony, ale nie znalazł nikogo, i okropna prawda stała przed nim, wszystkich niepewności pozbawiona.
— A więc Bóg mnie ukarał — krzyknął i wzniósł pierwszy raz w życiu wzrok pełen wyrzutów ku niebu; — ukarał... Bo tem tylko mógł ukarać.
Rycerz z Wilderthalu wszedł wtenczas i nie mógł wstrzymać zwykłego uśmiechu. Ściągnął książe rękę do miejsca, gdzie zwyczajnie tkwił sztylet, ale szczęściem dla Mestwina, leżał on teraz zapomniany w pokoju Zbigniewa.
— Urągasz się — zawołał cichym głosem i zbliżył się do Mestwina, a wzrok jego tak był strasznym,