Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/259

Ta strona została przepisana.

— Książe, — z powagą ozwała się Hanna — ręczę ci, że Zbigniew jest moim mężem i że moje serce nigdy dla innego miłości nie znało. Szacuję cię, Mieczysławie, uwielbiam twoję szlachetność i właśnie dlatego, żem na nią rachowała, przybyłam tutaj widzieć się z synem bohatera, i zobaczyć czy zdoła podbić własną namiętność, zakończyć niegodne z bratem i ziomkami walki, i wrócić szczęście tej, którą kiedyś kochałeś.
— Kiedyś? — zawołał Mieczysław — zawsze; ciągle, wiecznie cię kochać będę, lecz tyś mnie nigdy nie kochała.
Skinęła Hanna na Katarzynę, a córka Gierdy wyszła do sieni, gdzie zastała rycerza zbrojnego, a chwilą potem przyciskał ją do piersi Henryk z Kaniowa.
Zbliżyła się wtenczas Hanna do Mieczysława i spoglądając nań wszystkich podbijającym wzrokiem.
— Proszę ciebie, Mieczysławie,... ale prawda, nie mam prawa o nic prosić.
— Rozkaż pani, — zawołał młodzieniec — ale może chciałaś mnie doświadczyć, powiedz, może Zbigniew nie jest twoim mężem?
— Wierną przysięgłam mu miłość, a sługa Boży pobłogosławił tej świętej przysiędze.
— Żegnam cię więc, młodości, — zawołał Mieczysław — żegnam cię, ziemio. Bo cóż mnie tu zatrzyma, co zwróci moje oczy na tym świecie, kiedyś znikła z mojej drogi? jakaż myśl osłodzi tęsknoty i cierpienia? Przez całe życie zmierzałem do jednego celu, darłem się na skały, gdzie kwitła róża, przebyłem przepaści, przeskoczyłem otchłanie, a róże zerwał kto inny i nadzieja w przekwitłem sercu umarła.
— Nie, — przerwała rozczulona Hanna — nie sprawdzą się twoje słowa, przeminie chwila smutku, znajdziesz godniejszą miłości, piękniejszą ode mnie kochankę, połącz los swój z losem niemniej kochającej dziewicy.