Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/8

Ta strona została przepisana.

z założonemi na piersi rękoma, kopia spoczywała przy jego stopach, koń dzielny rżał przywiązany do drzewa, a u siodła wisiał szyszak, po którym białe spływały pióra.
Twarz rycerza wydawała głębokie zamyślenie, męstwo na niej wyryte mieszało się z wyrazem okrucieństwa nieodpowiadającym czarnym żywym oczom, w których najsłodsze uczucia i najgwałtowniejsze namiętności z równą łatwością malować się mogły. Czasem zwracał on bystry wzrok na drogę do miasta wiodącą, jak gdyby się kogoś spodziewał z tej strony, ale, ciągle w największem pogrążony zadumaniu, rozmyślał nad ważnym zapewne przedmiotem.
Lekki wietrzyk rozwijał, to znów skręcał czarne jego włosy, krótka broda tego samego koloru, przy bladości twarzy przypominała godło smutku i żałoby, a miecz u boku wiszący ogromem swoim dowodził, że nie słaba zwykle go dźwigała ręka. Wtem ukazał się zdaleka tuman kurzu, który coraz się przybliżał, wkrótce blask stali wydobył się z jego środka. Pojrzał mąż zbrojny i nagle ruszył się z miejsca. Leciał ku niemu na rozpędzonym koniu człowiek ze spuszczoną przyłbicą, niezadługo stanął u wzgórka i skoczył na ziemię, a oddawszy pokłon, zbliżył się do rycerza, który niecierpliwy spiesznie zeszedł z góry na jego przyjęcie.
— A cóż — zawołał — jest, czy niema?
Te jedyne tylko wyrzec mógł słowa. Zamilkł i czekał w najsroższej niepewności, aż nowo przybyły się odezwie. Ten ostatni wysokiego był wzrostu i w bogatej zbroi, na puklerzu nosił węża z wyrzuconem na nieprzyjaciela żądłem, z temi słowy: „śmierć temu, który się mnie dotknie.“
— Mestwinie! — powtórnie krzyknął rycerz — czy ci piekła przymknęły usta? mów, bo już dalej wytrzymać nie zdołam.
Odkrył wtenczas Mestwin przyłbicę i okazał, twarz, której rysy dowodziły, że stał na środku drogi