Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/100

Ta strona została przepisana.

przechodziło bezpośrednio nad stertami nawozu, który ciągle parował. Tak samo droga przed domami polskimi była bardzo zagnojona, a błoto było na niej takie, że często moje auto nie mogło do niektórych domów dojechać, toteż do chorych musiałam nieraz brnąć na piechotę, w straszliwym błocie, trzymając się opłotków, aby nie webrnąć w jakąś kałużę.
Przed chatami niemieckimi stert nawozów w ogóle nie zauważyłam nigdy. Wewnątrz w chatach było bez porównania czyściej. Nie mogłam zrozumieć, czym tłumaczyć tę różnicę. Przecież robotnicy rolni, pracujący w jednym i tym samym majątku, nie mogli być aż tak bardzo różnie wynagradzani za swą pracę, żeby mieszkania jednych były przyzwoicie utrzymane i jako tako umeblowane, a drugie przedstawiały ponury obraz wprost zwierzęcych nor.
Chciałabym przejść już do swoich chorych w mieście. Lecz jakoś trudno rozstać się z ludnością wiejską. Ludność ta była bowiem dla mnie tak wdzięcznym materiałem do pracy i spośród niej rekrutują się w dużej mierze ci, których lekarz określa mianem „wdzięcznych pacjentów“. Z oddalenia ci wszyscy moi pacjenci we wsi, wydają mi się tak nieporadni i biedni, że wszystko, co tylko mogłabym, chciałabym zrobić, aby choć trochę ulżyć ich ciężkiej doli. Dlatego też jeszcze choć parę słów chciałabym poświęcić młodemu pokoleniu wiejskiemu, tym płowym główkom, pełzającym na czworakach wśród gnojówek, jedzącym kartofle nieomal od urodzenia i rzadko kiedy co innego.
Właśnie podniósł się taki bąk z czworaków. Nóżki krzywe. Boi się mnie, jest zawstydzony i chwyta matkę za koniec fartucha. Matka uciera mu palcem nos i podnosi malca, by umożliwić mi badanie. Główka jeszcze miękka, brzuszek wzdęty, nóżki krzywe. Angielska choroba! Jak to wytwornie się nazywa. 90 procent dzieci szkolnych na wsi cierpi na nią i na całe życie pozostawia ona ślady w budowie kośćca ludzkiego. Nic więc dziwnego, że miałam okazję przypatrzeć się krzywicy wielokrotnie, gdyż będąc jedynym lekarzem w Starołęce, podjęłam się badać i leczyć dzieci w wiejskiej szkole. Magistrat płacił mi aż 30 gr rocznie od dziecka. Otóż badając owe dzieci, co najmniej dwa razy do roku, stwierdziłam prawie u wszystkich powiększone gruczoły chłonne pod szczęką na szyi znaczne deformacje klatki piersiowej. Wszystko to był rezultat krzywicy. Dzieci często chorowały na świerzbę, próchnicę zębów, zapalenie oskrzeli. Dość rzadko spotykałam gruźlicę w stanie czynnym. Natomiast powiększone gruczoły szyjne miało prawie każde dziecko. Ileż beczek tranu leżało tu posłać na wieś, ile założyć przychodni opieki nad matką i dzieckiem, aby usunąć ze wsi tę straszliwą plagę!
Nasi socjologowie przewidują kres rozwoju demograficznego Polski. Zresztą przewidywania te sprawdzają się, gdyż z roku na rok postępuje naprzód spadek przyrostu ludności. Myślę, że należałoby wprowadzić akcję uświadamiajającą i oświatową i to w tempie bardzo energicz-