Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/158

Ta strona została przepisana.

który przy stwierdzonej błonicy wstrzykuje się naprędce — i w większości wypadków sprawa jest załatwiona. Mało kto myśli dziś o tym, że takie białe naloty na migdałkach wywoływały przerażenie u leczącego lekarza że budziły śmiertelną grozę u rodziców chorego dziecka, bo stwierdzenie tej strasznej choroby równało się prawie wyrokowi śmierci. Mało kto myśli dziś o bohaterskich a tragicznych wysiłkach zdecydowanych na wszystko lekarzy, którzy starali się swymi ustami wysysać te błony, chcąc uzdrowić niebezpiecznie chore dziecko — a w rezultacie nie tylko nie pomogli dziecku, ale sami się zakażali, ponosząc śmierć na posterunku zawodowym. Mało kto myśli dziś o tych genialnych uczonych, których idee doprowadziły do odkrycia tej cudownej surowicy, o całej armii skrzętnych pracowników, która ją raz po raz udoskonalała, by możliwie najdoskonalszy produkt oddać w ręce lekarza-praktyka. Niewielka ampułka, mętny płyn — a jednak najczystszy romantyzm. Symbolizuje ona niestrudzony pęd człowieka ku postępowi, ku ulżeniu doli bliźniego, oznacza ona zwycięstwo ducha nad ślepymi siłami przyrody. Miliony dzieci zawdzięczają tej niewielkiej ampułce uratowanie ich przed niechybną śmiercią. Rozwiała się niesamowita groza błonicy przed cudem niewielkiej ampułki, zawierającej mętną surowicę.
4. XI.Dziś miałem wypadek, który z pewnością wytrąci mnie z równowagi na cały szereg dni. Wypadek z praktyki prywatnej, tzn. „praxis aurea“. Służąca wprowadza do mego gabinetu chłopa i chłopkę, niosąca na ręku zawiniętą w grubą chustkę małą, może czteroletnią dziewczynkę. Mąż jej wysoki, kościsty chłop stoi bez słów, twarz bez wszelkiego wyrazu, w rękach ściska futrzaną czapkę. Płacz chłopki, przeciągły, pozbawiony prawie cech ludzkich lament, działa na mnie okropnie deprymująco. Ostro nakazuję jej by przestała lamentować i położyła dziecko na kozetce. Dziewczynka wygląda okropnie: cera twarzy szaro-blada, z odcieniem sinawym dookoła warg, oczy wpadnięte, podkrążone, chce krzyczeć, ale głosu z siebie wydobyć nie może. Dowiaduję się, że przyjechali z daleka, coś 14 czy 16 km wynajętą furmanką. Po długich wypytywaniach udaje mi się wydostać, że dziewczynka już jest chora 9 dni, ale „dopiero“ od trzech dni zaniemówiła. Panująca epidemia błonicy, cały wygląd chorej, zupełna chrypa — skierowują me podejrzenia na błonicę. Szpatułką otwieram chorej usta i mimowolnie wydaję okrzyk grozy: migdałki i podniebienie miękkie zamienione są w jedną cuchnącą, brudną masę. Duszność wdechowa i wciągania mierne, ale tętno zdecydowanie złe. Wątroba i bardzo znacznie powiększona, sięga do pępka — oznaka niedomogi mięśnia sercowego. Rozważam szybko wypadek: rokowanie bardzo wątpliwe, raczej niepomyślne. Wszystko zależy jednak może od szybkiej, a celowej pomocy. Decyduję się naprzód wstrzyknąć przynajmniej 20.000 jednostek surowicy, a potem ze względu na ciężki zagrażający życiu stan dziecka, skierować chorą do najbliższego zakaźnego szpitala. Chirurg jest na miejscu, będzie można więc wykonać w razie koniecznej potrzeby intubację albo