Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/230

Ta strona została przepisana.

W każdym razie należy pamiętać, że szafowanie lekarstwami jedynie w celu szybkiego pozbycia się pacjenta lub skaptowania sobie jego przychylności nie należy stanowczo do metod szczęśliwych.

Gruźlica — t b c.“

Groźne memento, ponura groźba dla całej cywilizowanej ludzkości. Niezapomniane, niezatarte zostało to potężne wrażenie, gdy poraz pierwszy, jako młody student, zobaczyłem tego tajemniczego, potężnego wroga, w jego purpurowej zbroi — uwięzionego pod mikroskopem. Więc ten mały, pod kolosalnym powiększeniem ledwo widoczny prątek, podjął walkę z całą ludzkością, jest przyczyną niezliczonych mąk i cierpień, z jego winy sale szpitalne całego świata wypełnione są „żywymi trupami“ — chorymi, przechodzącymi gehennę bólów, bez promyka nadziei na wyleczenie.
Więc ten mały, mikroskopowy twór triumfuje — a potężna myśl ludzka nie potrafi unicestwić go, znaleźć radykalnego środka przeciw niemu.
Czytałem raz, że młodzi lekarze wiedeńscy przydzieleni do szpitali i klinik gruźliczych, po kilku miesiącach pracy prosili o przeniesienie ich na inne oddziały, bo praca na oddziałach gruźliczych jest zbyt jednostajna, zbyt nudna.
Nie wiem, ile w tym prawdy — nawet z punktu widzenia czysto klinicznego gruźlica nie jest znowu tak monotonna i mało interesująca — w każdym razie lekarzowi-praktykowi pokazuje ona w całej pełni swe groźne, tragiczne oblicze.
Przed kilku dniami, gdy odbywałem swój przepisowy spacer wieczorny — był to jeden z rzadkich dni, w których miałem nieco wolnego czasu — zauważyłem młodą kobietę w towarzystwie pięknego, może 4-letniego chłopczyka, życzliwie się do mnie uśmiechającą. Twarz wydała mi się znajoma, i po chwili wydobyłem z mroków pamięci taki oto obrazek.
Godzina 11-ta w nocy. Dyżur nocny z ramienia Ubezpieczalni. Przeglądam nadesłane dziś pisma naukowo-lekarskie. Czuję już ogarniająca mnie senność, oczy mi się kleją, z trudem tylko orientuję się w przeczytanym. W tym donośny odgłos dzwonka. Za chwilę służąca wprowadza do poczekalni młodą kobietę z dzieckiem na ręku i towarzyszącego im młodego mężczyznę.
Wypadek jest ciężki, jeden z tych wypadków na prawdę nagłych. Już jeden rzut oka lekarza starczy, by się o tym przekonać. Niemowlę 3 miesięczne, nieprzytomne, oczy w słup, piana cieknie z ust, co chwila powtarzające się drgawki mięśni twarzy i kończyn, tylko mimochodem zauważam pobladłą twarz matki, nadmiernie rozszerzone źrenice jej oczu, pochylona postać ojca, zaciśnięte palce dłoni — wyraz najwyższej rozpaczy — jak przez mgłę dochodzi do mych uszu prośba — biadanie: — panie doktorze, proszę ratować, na litość Boską — jedyne dziecko! Kładę dziecko na ko-