Gdy skończyłem ponowił swą prośbę. Promotorem tych usilnych starań była synowa, która, jakkolwiek sama nie ukazała się na scenie, kierowała wszystkim z poza kulisów. Ludzie ci w łatwy i wygodny sposób chcą pozbyć się troski o swych bliskich, którzy z powodu starości i niedołęstwa stali się dla nich ciężarem.
Zapominają o tym, że stosunek do starszych jest probierzem wartości wewnętrznej człowieka.
Przypomina mi się wypadek, który miałem jeszcze przed kilku laty.
Zostałem wówczas wezwany podczas bardzo ostrej zimy do chorej, mieszkającej 8 km za miastem. Chora, staruszka około 70-letnia, leżała w nieopalonej komórce na drzewo — w obszernym mieszkaniu syna nie było dla niej kąta.
Jak się okazało nie była nawet chora, jedynie syn chciał się jej pozbyć i umieścić ją w szpitalu, dlatego wezwał do niej lekarza. Godne napiętnowania barbarzyństwo, które na szczęście należy jednak do wyjątków.
20. VIII. Przejeżdżaliśmy znowu dzisiaj koło domu M. Mały Janek M. stoi przed domem i kłania się w pas. Właściwie nie jest już taki mały — piękny dorodny chłopak z bujną czupryną liczy już dzisiaj 9 lat.
Wojciech śmieje się po swojemu. Zaczyna basem, a kończy cienkim chichotem. — Wychowanek pana doktora!
Rzeczywiście — dawne to dzieje.
Już może 7 lat temu zgłosiła się M. ze swym półtorarocznym synkiem, który nie ważył więcej jak 5 kg. Prawdziwy głodomór, starzec o pomarszczonej i pofałdowanej skórze, o minimalnej tolerancji dla pokarmów, odżywiany prawie wyłącznie przez swą matkę herbatą, rumiankiem i jakimś rozcieńczonym klejem.
Nic zresztą dziwnego, bo wszelka próba wprowadzenia jakiegoś nowego pokarmu spotykała się stale u małego starca z jednakową reakcją: wymiotował więcej jak jadł.
Zadałem sobie dużo trudu, z tym nędznym malcem, zanim dobrałem mu odpowiednie dla niego mieszanki. Odbudowałem jego tolerancję i po długich tygodniach „reparacji“, podczas której oczywiście nie przybierał na wadze, uzyskałem wreszcie ku mej i matki niezmiernej radości, pierwszy przyrost wagi.
M. — nie jest to rzecz zanadto częsta u ubezpieczonych — zachowali dla mnie niezwykłą wdzięczność za uratowanie życia ich dziecka. Jestem prawdziwie zażenowany przy mej bytności u nich nadmierną ich czołobitnością.
Mały Janek jest dokładnie poinformowany, komu „zawdzięcza swe życie“ i stara się swymi ukłonami w pas wyrazić swe podziękowanie.
Gdy widzę tego dorodnego, zdrowego chłopaka, pełnego radości życia, gdy wyobrażam sobie pociechę rodziców ze swego udanego dziecka, jestem prawdziwe uradowany.
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/250
Ta strona została przepisana.