Wojciech ma pod pewnym względem rację: jest to na prawdę mój wychowanek.
24. VIII. Dziś przyszła pani S. ze swą dziewczynkę na wizytę. Jak zwykle zjawiła się tuż przed oficjalnym terminem zakończenia ordynacji, spodziewając się, że już nikogo nie zastanie, ale musiała jeszcze sporo czasu czekać na swą kolej.
Mała Halinka jadła przed dwoma dniami lody, teraz boli ją trochę w gardle i jakoś czuje się nieswojo. Wprawdzie pani Smużyńska sama zaglądała już do gardła, żadnych nalotów tam nie stwierdziła, a przecież „pan doktór wie, że na sobie samym nie można znowu tak bardzo polegać“. Przy sposobności prosiłaby jeszcze, by pan doktór zechciał jeszcze skontrolować stan płuc jej Halinki, jak tam z tymi gruczołami. Pani S. chciałaby bardzo wysłać Halinkę tego roku do Rabki i napisała nawet podanie do Ubezpieczalni, ale nic z tego nie wyszło.
Komisja lekarska nie widziała potrzeby wysłania Halinki, ale inne dzieci, zdrowsze od niej, pojechały na koszt Ubezpieczalni. — Cóż robić — kończy pani S. — moja Halinka ma już takie szczęście.
Pani S. jest żoną urzędnika fabryki i jako taka niedobrze czuje się we wspólnej poczekalni lekarza domowego.
W ogóle stosunki między inteligencją a lekarzami domowymi nie są, mam wrażenie, najidealniejsze.
Przepracowany, wiecznie śpieszący się lekarz domowy nie może sobie przy pełnej poczekalni pozwolić na półgodzinną bezstroską pogawędkę. Ma on obowiązek rzeczowo załatwić chorego, ale na zbytek rozwlekłej rozmowy towarzyskiej, nie mającej czasem z rzeczowością nic wspólnego, nie może sobie najczęściej pozwolić.
A już te wizyty domowe i to z najbłahszych powodów!
Pewien lekarz, wesołek, lubi w szerokim gronie opowiadać o przebiegu takiej wizyty w domu inteligenta.
— Naprzód trzeba sporą chwilkę poczekać, aż służąca ulituje się nad tobą i otworzy ci drzwi wejściowe. Później następuje nieodzowna uwaga ze strony służącej, by pan doktór zostawił kalosze w przedpokoju. Następnie — ceremoniał mycia się. Jeszcze dobrze, że nie żądają od ciebie, byś nagi stanął pod zimnym tuszem albo wziął kąpiel aromatyczną. A po wszystkim dopiero znienacka zadane pytanie pani domu: — czy pan doktór nie był czasem u chorych zakaźnych?
Inteligencja ma sporo zarzutów wobec Ubezpieczalni i lekarzy domowych. Nie można odmówić im pewnej dozy słuszności.
Główny zarzut dotyczy niehigienicznych poczekalni. Bez boksów, najczęściej bez osobnej ubikacji — natłoczy się w nich masa ludzi i dzieci, w liczbie których są z pewnością zakaźnie chorzy, nie wiedzący o tym. Czy do takich poczekalni można sprowadzać dzieci lub niemowlęta bez obawy narażenia ich na niebezpieczeństwo groźniejszych może chorób, niż te, na jakie w danej chwili chorują?
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/251
Ta strona została przepisana.