Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/297

Ta strona została przepisana.

rada u mnie powinna już wystarczyć do wyleczenia go z poważnej choroby i musiał znowu szukać pomocy lekarskiej, ale że uważał, iż moje leczenie (t. zn. ta jedyna porada) nie pomogła mu, więc należy udać się do innego lekarza.
Pojechał więc do sąsiedniego miasta udając się do tamtejszego lekarza. Ale, żeby nie obrazić go tym, że uprzednio był już gdzieindziej leczony, zamilczał o fakcie, że był już zbadany i leczony przeze mnie. Ten drugi lekarz znów rozpoczął leczenie i podobnie jak ja, zapisał choremu podobne znów proszki alkaliczne o może nieco zmienionym smaku. Stan chorego znów się poprawił, wobec tego zaczął urbi et orbi rozgłaszać, że ten drugi lekarz jest właśnie znakomitością bo mu doskonale pomógł, podczas gdy ten pierwszy lekarz (t. zn. ja) nie znam się na chorobach, bo był swego czasu u mnie, a choroba się jednak wróciła.
Taki stan zadowolenia z tego lekarza nr 2 trwał znów kilka tygodni czy miesięcy, aż choroba — nie leczona zresztą w dalszym ciągu, uległa ponownemu pogorszeniu. Teraz ja otrzymałem już towarzysza niedoli, bo lekarz nr 2 z pobliskiego miasta został przez chorego p. G. określony podobnie jak i ja — jako „niepomocny“, a chory udał się do lekarza nr 3 w nieco dalszym mieście. Temu opowiedział jednak, że już był poprzednio u dwóch „niepomocnych“ lekarzy, którzy powiedzieli mu, że ma jakoby wrzód na żołądku i zapisali jakieś proszki, które brał za każdym razem, aż pudełko wyszło, (czyli około tygodnia), ale które mu „nic nie pomogły“, bo jak zażywał, to coprawda nie miał boleści, ale gdy je przestał po tygodniu brać i zjadł coś ciężkiego, to jednak boleści przyszły.
Uzdrowiciel nr 3 zaśmiał się ironicznie, gdy usłyszał nazwiska poprzednich lekarzy, robiąc podobno minę niezwykle zdziwioną, iż człowiek chory, który był u tych 2 lekarzy — mimo to jeszcze znajduje się przy życiu, gdyż zwykle porada u jednego z nich miała już wystarczyć do opuszczenia tego padołu łez. Również szczytem nieuctwa i błędem w sztuce lekarskiej miało być rozpoznanie u chorego wrzodu żołądka, podczas, gdy lekarz nr 3 wszem wobec i każdemu z osobna udowadnia, iż chory ma tylko niewinny katar żołądka. W końcu lekarz nr 3 zapisał znów alkaliczne proszki, ale dla odmiany — z zapachem mięty, by chory nie tyle naocznie ile nanosowo przekonał się, że ma zupełnie inne lekarstwo i kazał pokazać się znów choremu.
Chory ucieszony iż w końcu trafił na właściwego i „pomocnego“ lekarza wrócił do domu, zażywał kilkanaście dni proszki — poczuł się znacznie lepiej i zalecał wszystkim sąsiadom, by wybrali się w podróż do tego znakomitego lekarza nr 3, jeśli będą mieć jakieś wątpliwości. A że czuł się lepiej, więc już też więcej do tego cudownego lekarza nie poszedł. Przeszło znów parę miesięcy, wrzód żołądka bowiem i bez leczenia lubi okresowo się goić i nie sprawiać dolegliwości, by znowu po pewnym czasie na nowo się rozjątrzać i uprzykrzyć choremu życie. Tak też było i z p. G., latem czuł się nieźle, gdy nastała zima boleści znów się zwiększyły, a że