Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/355

Ta strona została przepisana.

nie byli to bynajmniej ludzie obłożnie chorzy — przeciwnie, chodzili do pracy, lub też krzątali się po mieszkaniach, lecz mieli tak drobne dolegliwości jak krostka na ręku czy też liszaj na policzku. Trudno było odmówić tym ludziom udzielenia porady lekarskiej — do Barcina mieli oni 10 kilometrów, więc rzadko który zdobyłby się na wyruszenie w tę stronę. Albo np. dzieci! Gdy zauważono mnie w Piechcinie — wzywano mnie od jednego mieszkania do drugiego, abym zbadał, dlaczego np. to dziecko jest blade, inne nie ma apetytu, a trzecie jeszcze nie chodzi. Dzieci w łóżku nie leżały — przeciwnie bawiły się cały dzień wesoło na dworzu, a dopiero przed moją wizytą ściągano je do mieszkania. Znowu trudno było wymagać, aby matka szła do Barcina, niosąc 10 kilometrów dziecko na ręku. Nie mogłem więc odmawiać odwiedzania mieszkania dla zbadania dziecka, aczkolwiek w myśl sztywnych przepisów, takie nie leżące przecież w łóżku dziecko powinno być do lekarza przyniesione.
A że Piechcin jest osadą dość rozległą, mierzy bowiem od jednego końca do drugiego z kilometr długości, poza tym domy są tam dwupiętrowe, przeto po takiej bytności w Piechcinie, gdy przeleciałem kilka razy z jednego końca osady na drugi i z piętra na piętro — byłem tak zmęczony, że nóg nie czułem, a cały mokry byłem od potu. Powtarzało się to prawie codziennie. Dlatego też, po dwóch latach takiej katorgi zdobyłem się na ułożenie pewnego planu i przedstawienie go dyrektorowi fabryki — człowiekowi mądremu, energicznemu i obdarzonemu zdrowym zmysłem społecznym. Chodziło mianowicie o to, by zarząd fabryki wyznaczył mi jakieś pomieszczenie, gdzie mógłbym postawić biurko, leżankę i parę krzeseł i w ten sposób urządzić sobie zaczątek ambulatorium. Mając bowiem urządzoną choćby najprymitywniejsza przychodnię — mógłbym ograniczyć mój pobyt w Piechcinie do odwiedzenia jednego czy dwóch obłożnie chorych, natomiast całą masę pozostałych nieobłożnie chorych — których dotychczas też musiałem odwiedzać w ich mieszkaniach — mógłbym ściągnąć do przychodni i tu bez trudu ich zbadać, nie męcząc się na zupełnie właściwie niepotrzebne latanie po piętrach i domach fabrycznych.
Dyrektor od razu przyznał mi rację i za kilka tygodni, gdy rozpoczęto budowę nowego gmachu fabrycznego — ustaliliśmy, że będzie on mieścić również wzorowo urządzoną przychodnię lekarską.
Budowa postępowała raźno i w roku 1929 bez szumnych mów i obchodów, lecz skromnie — otworzyła swe pokoje w Piechcinie stacja sanitarna, jak tę przychodnię początkowo nazwano. Mieściła ona duży pokój przyjęć, poczekalnię oraz salę do naświetlań, w której zainstalowano kwarcówkę i lampę cieplną solux. Do przychodni przylegało mieszkanie dla pielęgniarki — siostry Czerwonego Krzyża.
W osadzie zamieszkałej przez paręset osób, a poza tym jednocześnie i w dużych zakładach przemysłowych, gdzie co chwila zachodzić mogą mniej lub więcej poważne wypadki — powinna być na miejscu siła fachowa w osobie pielęgniarki, któraby niosła pierwszą pomoc w razie wy-