jeśli nie zabierały się do chodzenia — przynoszono dla zbadania, czy dziecko nie ma krzywicy.
W tych przypadkach tran i kwarcówka powodowały szybki wzrost sił u dziecka, a co za tym idzie — dzieci ku radości rodziców zaczynały stawiać pierwsze kroki.
Starsze dzieci przyprowadzano do przychodni z powodu złego wyglądu, powiększenia gruczołów, przerostu migdałów i t. p. Kobiety szukały pomocy lekarskiej w przychodni z powodu rozlicznych cierpień kobiecych, a również z powodu dolegliwości spowodowanych ciążą.
Poczytne miejsce w przychodni zajmowała gruźlica, zwłaszcza w lekkich, początkowych formach. Niestety, brak aparatu do odmy sztucznej nie pozwalał na stosowanie tego sposobu leczenia na miejscu, za to mogłem co tydzień chorych badać, dawać im zastrzyki i t. p.
Muszę nadmienić, iż za prowadzenie przychodni i godziny przyjęć, które tam miałem, nie pobierałem żadnego wynagrodzenia, ani z fabryki, ani z Kasy Chorych. Całym wynagrodzeniem była świadomość, że sumiennie spełniam mój obowiązek niesienia pomocy lekarskiej tam, gdzie jest ona najwięcej potrzebna.
A jednak znalazł się ktoś, komu ta działalność lekarska w Piechcinie się nie podobała. Był to lekarz, zamieszkujący zresztą w odległym mieście, typowy mizantrop, niezadowolony ze wszystkich i wszystkiego.
Zaczął więc alarmować organizacje lekarskie, że rzekomo obniżam autorytet lekarski, jeśli wyjeżdżam z pomocą i poradą lekarską w teren, zamiast zamknąć się w mym barcińskim gabinecie. Dostałem więc po 3 latach pracy w Piechcinie groźne pismo — wyrażające mi naganę za prowadzenie godzin przyjęć w Piechcinie oraz wymagające (wyglądało to na kiepski żart) abym się zdecydował, czy chcę praktykować w Barcinie, czy też, w Piechcinie.
Musiałem więc zawiesić chwilowo godziny przyjęć w Piechcinie, lecz ludność zbyt przywykła już do tygodniowych wizyt lekarskich, aby można było takowe nagle zlikwidować.
To też po kilku tygodniach, nie zważając na zakazy i groźby, wznowiłem przyjęcia w Piechcińskim ambulatorium, zmieniając jedynie dzień przyjęć z poniedziałku na piątek. W poniedziałki bowiem, jak wykazało doświadczenie, byłem więcej zajęty innymi wyjazdami — a piątki były znowu dniem względnie spokojnym. Od tego czasu, 6 lat prowadzę moją przychodnię ku zadowoleniu ludności Piechcina i pobliskich miejscowości. Z czasem zaczęli przybywać do Piechcina również pacjenci prywatni — nie będący członkami Ubezpieczalni. Okazało się, że takie raz tygodniowo odbywane godziny przyjęć w dużej części zaspakajają głód pomocy lekarskiej. Ma się rozumieć, jeśli w międzyczasie wydarzył się przypadek choroby, wymagający szybkiej pomocy lekarskiej — to dojeżdżam do Piechcina i w inny dzień, zależnie od potrzeby. Lecz 95% chorych może
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/357
Ta strona została przepisana.