Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/367

Ta strona została przepisana.

Płyny wedle poglądów ludowych mają znikomą wartość. Żaden kmiotek mi nie uwierzy, gdy przekonywuję go, że litr mleka ma wartość odżywczą ½ kg mięsa. Raczej uwierzyłby, że wartość kaloryczną ma rosół — to też gdy chorych każę odżywiać mlekiem — to zawsze rodzina dopomina się, aby „na wzmocnienie“ dawać choremu „mocny rosół“ i bezcelowym jest przekonanie, że talerz najlepszego rosołu ma mniej wartości, niż ćwierć szklanki mleka. Takie przesądy mogą mieć fatalne następstwa, gdy rodzina zacznie na swój sposób chorych odżywiać, nie wierząc w przepisy dietetyczne lekarza.
Szczepan P. był 28-mio letnim tęgim robotnikiem. Zachorował na dur brzuszny. Choroba zbyt ciężko nie przebiegała — chory pozostawał pod opieką domową żony i teściowej, troskliwie i rozsądnie pielęgnowały go, stosując się dość ściśle do moich przepisów i zarządzeń. Choroba trwała 5 tygodni, najgorszy okres minął i chory znajdował się już na drodze do wyzdrowienia. Lecz wtedy zjawił się na widowni ojciec chorego — ciemny chłop — analfabeta zamieszkały gdzieś na Kresach, który zaalarmowany wieścią o chorobie syna postanowił go odwiedzić. Ojciec — jak każdy analfabeta był chłopem nieufnym a przemądrzałym. Ujrzawszy syna wycieńczonego długotrwałą chorobą, przede wszystkim zaczął informować się, co też chory dostaje do jedzenia. Żona chorego opowiedziała teściowi, iż w myśl zarządzeń lekarza chory dostaje wyłącznie płyny, głównie więc mleko.
„No — to widzicie — lekarz tak mi zagłodził chłopaka, że zupełnie zesłabł — orzekł ojciec i poleciał do składu, skąd przyniósł synowi kawał kiełbasy, parę bułek i butelkę piwa. Kobiety nie śmiały przeciwić się ojcu chorego, chory — powracający już do zdrowia, miał dobry apetyt i wszystko też zjadł, ku wielkiemu zadowoleniu troskliwego ojca. Po kilku godzinach dostał chory z powrotem wysokiej gorączki, a po czterech dniach umarł.
W innym przypadku zachorowało na tyfus dwoje rodzeństwa. Lecz tu troskliwa matka od pierwszej chwili odżywiała je forsownie różnymi ciasteczkami, naleśniczkami itd., „bo gdybym dawała dzieciom to mleko — jak każe lekarz, to by po dwóch dniach dzieci z głodu poumierały“ — mówiła matka do sąsiadek.
To też choroba miała przebieg niesłychanie zjadliwy i oboje dzieci w drugim tygodniu choroby zmarło.
Przypominam sobie z czasów praktyki w szpitalu, iż najgorszym dniem i to na wszystkich oddziałach, był zawsze poniedziałek. W niedzielę bowiem chorzy byli odwiedzani przez rodziny, które, mimo zakazów, zawsze potrafiły wkręcić chorym paczki z jedzeniem. Rezultat — pogorszenie stanu chorego po kilku godzinach.
Jednym słowem — czcigodny Dr Tarnowski — propagujący w swym sanatoruim w Kossowie leczenie głodem — nie miałby chętnych pacjentów i wśród naszego ludu.