grzech. Wolą umrzeć, niż sobie czopek założyć. Inni są bardziej postępowi. Zgadzają się na czopki. Słuchają pilnie, że w nich jest lekarstwo na serce. Albo lekarstwo na gorączkę. Lekarstwo na boleści. Lekarz widzi, że dobrze wytłumaczył. Jest dumny z siebie. Ale po kilku dniach zagląda do chorego. Jeżeli to pora zimowa, czopki są. Nie roztopiły się na słońcu. Ani jednego nie brakuje. Chory miał stolec codziennie. Więc czopków nie zakładał. Po co, kiedy był stolec?
Inni są bardziej posłuszni. Biorą czopki trzy razy dziennie. Lekarz jest zadowolony. Nie wchodzi w szczegóły. Przez delikatność. Ale chory z wdzięczności sam mówi: dobre były te czopki. Pomóc pomogły, tylko bardzo nie smakowały.
Więc teraz do czopków dodaję lekcję poglądową. Ćwiczenie praktyczne.
Trafiła się kobieta z atakiem kamicy nerkowej. Leży u mnie na kanapie i jęczy. Dostanie morfinę w czopkach do domu. „Lekarstwo do picia by pani zwymiotowała, mówię, dlatego przepiszę pani czopki, będzie pani zażywała przez tyłek“. Mam świadków, że mówiłam wyraźnie. 5 liter ani jedna mniej. Jasno a przyzwoicie. Nie, że do kiszki stolcowej. Zemdlałaby z przestrachu. Do tyłka. Miałam w domu kilka czopków. Podarowałam jej jeden na drogę. Założy od razu, za pół godziny bóle przejdą. Odwróciłam się dyskretnie do mikroskopu. Patrzyłam jednym okiem na osad moczu, a tylko jednym na czopek. I pomyliła się w adresie: o piętro za wysoko. Leżała na wznak. Okazało się, że nie wie gdzie ma tyłek. Zapomniała to w tej chorobie.
Józefa Kubieniec ma lat 10. Znam ją już od 3 lat. Po raz pierwszy była u mnie w roku 1935. Już wtedy nie mogła chodzić. Nie mogła nogi wyprostować w biodrze. Nie mogła jej skręcić na zewnątrz. Coś się popsuło.
Nie wiem ilu chłopów naprawiało zepsutą nogę. Nie pytałam ile maści wysmarowano. Ile razy kąpano dziecko w ziołach. Znam to na pamięć.
Siedmioletnia Józefa Kubieniec przybyła do ośrodka Ubezpieczalni z matką i ze swoją gruźlicą stawu biodrowego. Dostała kartkę do szpitala. Jak zwykle w Ubezpieczalni. Bez prześwietlenia niczego nie poznają. Niczego od razu nie wyleczą. Szpitalami tylko ludzi męczą. Która matka zgodziłaby się na to, żeby dziecko kilka miesięcy w gipsie leżało? Jeszcze gdyby dali gwarancję, że noga będzie zdrowa. Ale skoro mówią, że po takim gipsie sztywna w biodrze zostanie! Nie dadzą dobrego lekarstwa, ino gipsem cholery leczą, bo taniej. Trzeba iść gdzieś za pieniądze. Do cudownego lekarza.
Zwyczajny doktór nie wiele wie, co w środku człowieka się dzieje. Ani żołądka, ani płuc dobrze zbadać nie umie, ino zaraz do prześwietle-