ponad 2.000 punktów. Oczywiście nadrobione punkty skreślano im, na co się lekarze ci bardzo żalili. Związek Lekarzy prowadził bardzo energiczną walkę z tego rodzaju postępowaniem kolegów. Sama brałam kiedyś udział w takim posiedzeniu Związku, na którym dawano szkołę „lwom“ i „rekinom“, odczytując recepty przez nich napisane. Wsłuchiwałam się wówczas w dobrze znajome nazwy: krople na uszy, dziewięciorakie, trojakie, smarowanie Św. Anny itp. Pomyślałam wówczas, że dobrze jest czasem stanąć w poprzek fali i nie poddać się. Gdybym tego nie zrobiła, prawdopodobnie miałabym od razu olbrzymią praktykę, ale i tę „satysfakcję“, że moje recepty byłyby odczytywane publicznie wśród lekarzy jako curiosum. Ale jest i druga strona medalu. Żadna z kamienic w Poznaniu, ani żaden maleńki domek w Starołęce nie stał się moją własnością.
Na pewno tego nie żałuję, jednak z drugiej strony zdaję sobie sprawę z pokus, na jakie byli narażeni młodzi, niedoświadczeni lekarze, pracujący w b. Kasach Chorych województwa poznańskiego.
Wstawanie do chorego w środku nocy jest jednym z najcięższych obowiązków lekarza, tym bardziej, jeżeli ma się w perspektywie całodzienną pracę następnego dnia.
Zanim się do tego przyzwyczaiłam, ciężkie były momenty pierwszego wyjścia z łóżka. Następnie już, gdy wychodziło się na dwór, o ile była wiosna, lato lub jesień, a deszcz specjalnie duży nie padał, robiło się nawet przyjemnie. Jakże często gwiazdy i księżyc oświetlały drogę do chorego, uzupełniając brak elektrycznego oświetlenia ulic w Starołęce. Warta w nocy była cudowniejsza niż za dnia, a szum strumyków do niej wpadających dźwięczał też o wiele piękniej. Zdaje mi się, że człowiek odczuwający piękno natury jest co najmniej w dwójnasób bogatszy od takiego, którego granat nieba nie zachwyca, a gwiazdy nie wzruszają.
Ciężka nad wyraz praca, którą spełniałam, udając się na nocne wizyty do chorych, pełna początkowo lęku, czy aby podołam i czy aby poznam się na chorobie, czy pomaga choremu, łagodzona była w czasie przebywania drogi i powrotem do domu. Wiele okropności, na które patrzyłam, były łatwiejsze dla mnie do zniesienia w tych warunkach.
W izbach, do których mnie wzywano, powietrze w nocy było cuchnące i duszne. Czasem musiałam patrzeć na rozdzierające sceny, czasem widziałam okropne warunki bytowania moich chorych. Wszystko to wstrząsało mną do głębi. Jednak gdy zaraz po wyjściu od chorego mogłam zaczerpnąć pełną piersią świeżego powietrza, wracały siły, potrzebne do znoszenia dalszych trudów i dalszego oglądania okropności bytowania naszej ludności wiejskiej.