Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/87

Ta strona została skorygowana.

ginekologii była mi koniecznie potrzebna, a to czego się w tym okresie nauczyłam, najzupełniej mi wystarczyło.
Obserwowałam z ciekawością miejscowe zwyczaje. Przeważnie narzeczeni, to już właściwie było „matrimonium consumatum“. Wiele przystojnych i młodych panieniek zgłaszało się do mnie ze skargą, że „perioda się zatrzymała“. Od mojego rozpoznania, czy jest ciąża, czy też nie, bardzo często zależało, czy narzeczeni mają dawać na zapowiedzi, czy też jeszcze mogą poczekać. Często radzono sobie, jak już wyżej wspominałam, różnymi sposobami, przerywając ciążę. Jakie to były sposoby, nie mogłam ściśle ustalić, jak również wobec tego, iż ilość moich pacjentów wzrosła do 5-ciu osób dziennie, nie mogłam śledzić za tym, kto zajmował się przerywaniem ciąży u tej, czy innej mojej pacjentki. Powtarzam, medycyna ludowa kwitła w okolicy. Pito wywary z różnych ziół, zresztą znanych medycynie, poza tym — szpilki, pogrzebacze i t. p. narzędzia też często gęsto puszczane były w ruch przez „uświadomioną“ ludność. Choć poronień było sporo, nie brakło jednak nieślubnych dzieci. W okresie tym w Poznańskim obowiązywały prawa niemieckie i każde dziecko nieślubne podlegało bezpośrednio opiece magistratu. Władze miejskie utrzymywały tzw. siostry miejskie, które musiały rejestrować owe nieślubne dzieci i sprawdzać warunki ich egzystencji. Jeśli chodzi o Starołękę, to z dzećmi nieślubnymi źle się nie obchodzono. Ojciec-narzeczony występował stale w roli przyszłego kandydata na męża i czekano tylko aż miną złe okoliczności, aby się pobrać. Okolicznościami tymi były: brak pracy lub też młody wiek, nie rzadko 18 lat. (Przed ślubem to magistrat płaci za dziecko, a po ślubie — kto dziecko utrzyma?)
Przesądy rodzicielskie też odgrywały niemałą rolę, utrudniając młodym małżeństwo. Syn półinteligenta, zarządzającego fabryką mydła, nie miał pozwolenia od rodziców na ożenek z matką swego dziecka, bo była ona córką chłopów, żyjących na czterech morgach roli. Widziałam dużo takich perypetii rodzinnych i, jak mogłam, broniłam losu maleńkich istotek. Odbywałam nawet konferencje z narzeczonymi pacjentek, u których stwierdziłam ciążę.
Jednym z najczęściej spotykanych schorzeń ginekologicznych były pęknięcia krocza po porodzie i co za tym idzie, wypadnięcie narządów rodnych. Myślę, że wynikało to nie tylko ze złej pomocy w czasie porodu, ale również i z tego, że kobiety tej dzielnicy były niezmiernie pracowite, dźwigały przeróżne rzeczy, stale odbywały się prania, szorowania, więc musiały nosić kubły z wodą i inne ciężary. Poza tym każdy prawie robotnik miał działkę ziemi albo swoją własną, albo wydzierżawioną. W tym czasie, gdy mężowie pracowali w fabryce, kobiety i dzieci nosiły wodę do polewania grządek, pełły i kopały, a zebrawszy ziemniaki, znosiły je do domu w workach na plecach. Inwentarza żywego nie było. Kobiety pracowały same, nie posługując się pomocą zwierząt pociągowych. Nic więc dziwnego, że cierpiały na opadnięcie trzew i narządów rodnych. Za to —