Strona:Pisarze polscy.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

lub może cmentarzysko tych, które już zginęły. Tylko przez wrota niepoznawalnego, które się nigdy już szczelnie nie zamkną dla tych, którzy raz przez nie spojrzeli, sączy się nowe źródło, nie wysychające nigdy, — a z niego melancholia pije — i jak od wody czarnoksięzkiej sił stokrotnych nabiera.
Ratować się od niej… ostatecznie można z nią żyć, tak jak nieraz żyje się z kulą, tkwiącą gdzieś w ciele. Zresztą haseł nie braknie — na użytek własny i cudzy: »Evviva l'arte«, »Lubię kiedy kobieta omdlewa w objęciu«, »Cudzym niedolom być, jak aniół jasny« — jest z czego wybierać. Tetmajer z równą szczerością wyrzuca je z siebie. Jest poetą i poddaje się z równą łatwością sprzecznym wrażeniom i sprzecznym myślom. A zresztą, jeśli utwór literacki jest projekcyą duszy artysty na płaszczyznę papieru, to możnaby rzec z pewną słusznością, iż dusza Tetmajera nie daje się rzucić na jedną płaszczyznę, posiada głębię, załamy i szczeliny, mielizny i otchłanie. W Tetmajerze jest niewątpliwie kilka dusz twórczych, poczynając od tej, która lubuje się w cynicznym flircie z pół-dziewicami i pisze wierszyki. »W korytarzu za kotarą«, lub szuka taniego poklasku w »Zawiszy« — do tej, która »Na królewskiem jeziorze« przygląda się na-pół obłąkana nieruchomości milczących granitów, lub wchodzi »Na szczyty«, gdzie przed jej wzrokiem postać Chrystusa »rośnie w przerażenie«. Te dusze są w nim związane wprawdzie nicią genetyczną, ale mimo wspólnego pochodzenia żadnych już cech podobieństwa ze